Zawieszony

   4 lata temu straciłam serce, ... do płaszcza straciłam serce. I nie dlatego, że tak bardzo podobał mi się i poczułam nagły poryw, niemal arytmię, że taki właśnie muszę mieć. Nie. Przestałam go lubić.    Niby taki fajny kolor i taki milutki flausz i fason,już sprawdzony, też niczego sobie. Tym razem chciałam długi rękaw i pasek. Zrobiłam długi rękaw i podszewkę prawie wszyłam... i jakoś mi nie leżał. Pewnie ten pasek, szlufki za wysoko, a kieszenie za nisko, stójka za wysoka...tylko dziurki wyszły idealnie jak nigdy.... Wyprułam podszewkę, a prucia nienawidzę i poprawek też. Pomyślałam: Uffffi jak ja nie lubię poprawek i prucia. Rzuciłam w kąt płaszcz i jego podszewkę. Nooo, nie rzuciłam, bo szkoda, taki fajny kolor... powiesiłam w najdalszym kącie szafy. I zawiesił się na 4 lata.  Nie spodziewałam się, że dopadnie go taki problem z dziedziny IT: zawiesił się. Po roku chciałam zastosować reset i wprowadzić poprawki: skrócić z długości, rękawy zebrać i doszyć mankiety, coś zrobić z tym paskiem... jednak znowu się zawiesił...

  Latka leciały....płaszcz wisiał...

  Jak to nieraz bywa przy poszukiwaniach pod kryptonimem " nie mam się w co ubrać", natrafiłam na ów płaszcz zawieszony, bo niedokończony i to było TO. Taki właśnie był mi potrzebny, ten kolor, ten fason. Oczywiście rano nie miałam już czasu na wprowadzanie poprawek i wykończenie, ale za to wieczorem wrzuciłam szósty bieg szyciowy. Poprawiłam podszewkę, tzn. ją wszyłam. Stójka okazała się nie za wysoka wcale,ale to wcale. Szlufki mogą być na tym poziomie, a kieszenie...kieszenie są na miejscu.

  Płaszcz odzyskał swoje życie i moje serce.

Do płaszcza mam torebkę z filcu z oryginalnym haftem. Produkt własny, oczywiście.