Cokolwiek napisałabym o sukience nr 49 i tak największe wrażenie zrobią buty. Ha! Model wysoce ekstrawagancki, srebrny, wycinany, sznurowany i z zameczkiem. Po tygodniach biegania na płaskim, taka wyprawa na szpilce, nawet w celach sesyjnych, grozi licznymi urazami. Na szczęście przetrwałam. Ortopedia nie odnotowała mojej obecności. Za to nieliczni spacerowicze, otuleni w ciepłe szale, czapki i kurtki, zapewne wysłaliby mnie na obserwację na oddział psychiatryczny. Jednak nie ma co wchodzić w rolę szafiarki, buty to buty, potrzebne były do stylizacji, a że TAKIE, cóż... Sukienka natomiast jest wynikiem dwudniowych przemyśleń i trzydniowego szycia z doskoku. Najpierw się zastanawiałam, czy uszycie całej sukienki z żakardowej dzianiny, nie upodobni mnie do krzesła w stylu Ludwik XVI. Potem pojawiła się myśl o połączeniu dwóch tkanin o różnej strukturze: dzianiny żakardowej i tiulu elastycznego. Była to dobra myśl. Góra sukienki powstała więc z wykroju z Burdy, numer niezidentyfikowany, ale dobry. Dół to dwa koła, co miało pogłębiać odcień tiulu, na podszewce. Do podszewki dodatkowo doszyłam falbanę, która ma subtelnie unosić tiul. Oczywiście tiulowy dół zaliczył obowiązkową dobę zwisania w celu obwiśnięcia. I daję słowo, naciągnął się, aż miło. Równałam i równałam, aż zaczęłam się obawiać, że mini zrobię. W bok wszyłam kryty zamek, co ułatwia użytkowanie sukienki, gdy podszewka nie jest rozciągliwa... Zużyłam: 70 cm dziany żakardowej, 3 m tiulu i 1,2 m podszewki, do tego jeden zamek i resztę szpulki granatowych nici. A potem pojawiły się buty, bo trzeba projekt zakończyć z przytupem...