Jakie ja miałam błędne wyobrażenie. Wyobrażenie to dotyczyło oczywiście urlopu. A właściwie czasu urlopowego. Miał się wydłużać w sposób wprost niewyobrażalny, szczególnie, że miejsce ku temu było wprost wymarzone. Słoneczna Italia, boska Toskania. Czas miał nie istnieć. Miałam przeglądać blogi kreatywnych kobiet, komplementować ich pracę, odpowiadać na dowcipne komentarze. W bezczasowym wymiarze urlopowym miałam mieć czas na relaksacyjne przebywanie w blogosferze. Niestety, ograniczenia w dostępie do wi-fi przekierowały mój "bezczas" na inne tory. Raczej na drogi. No i wpisy dotyczące projektu 52/52 były takie bardziej podróżnicze. Postanowiłam jednak się uzupełnić. Wszak tu się szyje.
Sukienka z Epizodu 25/52 to model z orderem Zasłużony Dla Codziennej Wygody. Już szyłam z niego sukienki, i bluzki, i tuniki, i sukienki. Jeśli przypuszczacie, że wykrój na tę sukienkę znajduje się w jednej z Burd wiosennych, to niestety nie jest to dobre przypuszczenie. Model pochodzi z listopadowej Burdy. Jesienny pomysł na letnie sukienki. Poza zmniejszeniem podkroju pach nic więcej nie zmieniłam, bo i cóż zmieniać. Tylko tkaniny wybierać i dodatki. Ta w weneckich klimatach spisała się świetnie. Lekka dzianina, z dodatkiem wiskozy, idealnie zniosła i upał i przesiadywanie w różnych miejscach. I tak, paski miały się tak układać. Dobrze, że w szale przedurlopowego szycia nie straciłam zdrowego poglądu na tkaninę. Ale ta była pierwsza, więc i umysł był świeższy.
Epizod 26/52, półmetkowy. Zyskałam sukienkę, straciłam kapelusz. Cóż, tak fauna przytarła mi nosa, żebym sobie nie myślała, że tak mi dobrze idzie ;) Sukienka typowo letnia, lniana, w odcieniach nieba zasnutego lekkim woalem chmur. Bardzo ciekawy model. Karczek w formie łuku pięknie podkreśla biust. Pionowe cięcia w talii pozwalają na modelowanie sukienki według uznania. Nie wszyscy bowiem lubią aż tak luźne modele. Kieszenie, które na rysunku technicznym wydają się być za bardzo w tyle, w rzeczywistości aż tak z tyłu nie wychodzą. Teraz to wiem i teraz to chyba je doszyję, z pewnością jakiś kawałek materiału się ostał. Gdybym jeszcze kiedyś korzystała z tego wykroju, to powiększyłabym dekolt, dla mnie jest trochę za bardzo zabudowany i wybrałabym dwie tkaniny jednokolorowe, aby podkreślić tym oryginalność cięć.
Kolejny wytwór mego szału szyciowego, Epizod 27/56, to prawdziwe wietrzenie tkanin. Kropki w cappuccino zakupiłam lata temu i od początku miały być sukienką. Jaką? To było pytanie, na które padła nie jedna odpowiedź. Ostatecznie stanęło na letniej, lekkiej sukience, bo miało być gorąco i czas pakowania zbliżał się w trybie przyspieszonym. Model to, jak na moje zasoby burdowe, prawdziwe archiwum X, rocznik 1998, Burda nr 6, model nr 121. I falbanka! No falbanka w zasadzie przesądziła o wyborze modelu, podobała mi się bardzo. I oczywiście na niej się potknęłam. Wycięłam jak trzeba, ale przyszyłam już odwrotnie. No i musiałam pruć. Brrrr. Potem pozszywałam jak należy i stwierdziłam, że falbanka w całości (z tylną częścią) odpada. Wyglądałam jak dzidzia piernik. Odprułam tylną część. Przednią górną część falbany lekko ścięłam. Wykończyłam plisą ze skosu, doszyłam sznurki, podwinęłam i już. Sprawdziła się i na pewno będę ją nosić. Jak wszystkie moje poprzednie epizody, w zależności od pogody ;)
Czas jednak zadziałał po swojemu. Dzisiaj wydaje mi się, że urlop był tylko mgnieniem. I czy na pewno był?