Obrus albo sukienka!

Nie ma takiej możliwości, aby było to niemożliwe. Posiadając umiejętność szycia, a więc super moc, której mogą Ci pozazdrościć wszyscy, możesz każdy materiał przeszyć po swojemu. Na początku drogi nie jeden raz sięgasz po tkaninę, której “nie będzie żal, jeżeli coś pójdzie nie tak”. Potem coraz więcej wiesz, umiesz i żaden materiał Ci nie straszny. I czasami szkoda Ci tylko czasu na szycie z czegoś, co będzie sprawiać problemy. Ale mimo tego, mimo ogromu wiedzy, doświadczenia, znajomości języka burdyjskiego i tak sięgniesz po materiał, który… według przypisanego mu przez producenta przeznaczenia, najlepiej nadaje się na obrus!

Bo cóż, że bawełna; cóż, że drukowany z jednej strony; cóż, że tak pięknie komponowałby się na stole w otoczeniu białych krzeseł. A ja widziałam w nim sukienkę. I ten zamysł zrealizowałam.

Z czeluści pudeł wyciągnęłam wykrój, jeden z najstarszych, z czasów, gdy jeszcze nie pakowałam modeli do kopert i nie opisywałam szczegółowo. Ale pamiętałam o nim, był jednym z pierwszych, które szyłam, oczywiście pochodził z Burdy… Takich rzeczy się nie zapomina…

Był to model na sukienkę na szeleczkach, a jak wynikało z zapisu linii na elementach wykroju, przeznaczony był dla sukienki krojonej ze skosu. Jaki to numer Burdy?, rozprujcie mnie, a nie pamiętam!

W każdym razie, wyżej omówiony wykrój w połączeniu z materiałem na obrus, tworzył według mnie, idealną sukienkę na plażę. Nie było na co czekać, musiałam działać.

Dzisiaj z tego okresu pozostały tylko miłe wspomnienia. Ułożenie modelu na wzorze tak, by jak najmniej go naruszyć, doszycie odszycia (!!!) do dekoltu, wszycie krytego (!!!) zamka i podwinięcie na taśmie termicznej!!! Chyba się nie spieszyłam… ;) Jak na zupełnie zwykłą sukienkę plażową z materiału na obrus, dosyć się przyłożyłam…

Potem był tylko relaks… niemal pusta plaża… przestrzeń… szum morza…



Ech, szycie...

Myślałam, że już nie potrafię…, że zapomniałam…, że wypadłam z obiegu… Że teraz to tylko planowanie, wertowanie, gdybanie, długie rozmyślania z kawą w ręku. Potem realizacja pierwszego etapu i znowu czekanie. Czekanie i odkładanie na potem, na kiedyś, na może…

Ale nie, ale nie! Z naturą nie wygrasz! Co się wdrukowało w geny u zarania pasji, to zostaje już na zawsze. Może czasem przysłoni ją jakiś cień mgły, może czasem oddali nas od niej podmuch rzeczywistości. Jednak, koniec końców, natura szyciowa i tak znajdzie drogę, by wydobyć się na światło dzienne, by na nowo rozbudzić zawziętość szyciową… I już krew w żyłach zaczyna szybciej krążyć, budzi się całe ciało, w koniuszkach palców czuć mrowienie. Dłonie mkną do nożyczek, jak namagnesowane. Już tkanina zdekatyzowana, rozłożona na stole, koperty z wykrojami opadają na podłogę, jak jesienne liście, w podmuchu nagłych poszukiwań tego właściwego modelu, który przecież gdzieś jest…

Skąd to się bierze? Wszystko jest w głowie. A w głowie mieści się znacznie więcej ubrań niż w szafie… A skoro nie ma w szafie, to znaczy, że trzeba uszyć. I to uszyć natychmiast, bo… nie ma w czym iść na zebranie…. ;)

I tak oto, jak w czasach, gdy szyłam tylko dla siebie, powstała sukienka kopertowa z kwiecistej wiskozy. Sukienka, która na nowo dała mi radość szycia i rozbudziła zawziętość szyciową. “Nie mam w czym iść” stało się zalążkiem działania. Wykrój był, materiał był, a czasu było tak mało, jak tylko czasu może być mało. I wtedy okazało się, że 2 metry materiału na sukienkę w rozmiarze 42, kopertową i z falbaną, może być niewystarczające… Co się nakombinowałam! Odbyłam prawdziwą akrobatykę szyciową, był pilates i akupunktura szpilkami, medytacje i wspomagacze w postaci ciastka i kawy. A i tak brakło przysłowiowych 10 cm na pasek.

Skorzystałam z modelu z “Kocham Szycie” 7/2019 i może nie byłoby tej całej kombinacji, gdybym… Gdybym na skutek nagłych objawień nie zobaczyła w myślach tejże sukienki z długim rękawem, albo prawie długim, bo jesień nadchodzi. Do tego przedłużyłam falbany i na pasek zostały liche skrawki, takie co to może dla Barbi na sukienkę by wystarczyły. Zawzięłam się i jednak wycięłam pasek i to w takiej długości, jak magazyn sugerował. Co prawda nie razy 2 każdą część, a razy dwa w sumie ( a każda część została zszyta z 4 mniejszych…) i brakującą część docięłam z czarnego rypsu. Dzięki temu wiązanie w zalewie łączkowego deseniu stało się widoczne.

Przyznaję całkiem uczciwie, że to jest MOJA SUKIENKA na sezon jesienny i będę ją nosiła, kiedy tylko się da. Model jest bardzo udany, a skoro tak na szczerość mnie wzięło, to dodam, że nie szyłam go pierwszy raz… Na pierwszym modelu, który szyłam również dla siebie, sprawdziło się porzekadło, że człowiek uczy się całe życie i niestety wciąż na własnych błędach. Jednak dzięki temu doświadczeniu wzbogaciłam się w wiedzę o technice szycia dekoltów kopertowych i teraz, teraz już mnie nie zaskakują, o czym wkrótce…

Podsumowując: radość szycia ciągle jest we mnie :)

PS.: A fason sukienki zagubił się w deseniu ;)

Pozdrawiam

Jola

Smutek spełnionych marzeń.

“…Kolejny raz stała przed regałem z tkaninami. Jej ręka błądziła po grzbietach belek, niczym pośród kłosów zbóż w sierpniowy, rozgrzany słońcem dzień. Palce były przedłużeniem zmysłu wzroku. Dotyk kolejnej tkaniny wysyłał do mózgu fale impulsów, które zamieniały się w obrazy: musztardowe spodnie, zielony golf, żakiet w kwiaty, mała czarna, biała bluzka…

Przez chwilę jej sercem targnęły uczucia sprzed lat… Za szybą wystawy w Pewexie leżały lalki Barbie. Każda była szczytem jej marzeń. Do każdej z nich wyrywało się jej dziecięce serce…

Teraz podobne doznania kierowała w stronę tkanin. Jednak tkaniny były w zasięgu jej realnych możliwości. Kolor/deseń - dotyk - obraz - model - Burda - szycie. Taki był schemat. Tak to działało. Tak rodziły się w jej głowie marzenia.

Palce dobiegły do dzianiny o szmaragdowym odcieniu zieleni. Żorżetowa faktura, kolor… Intuicyjnie już wiedziała, już wysuwał się w jej głowie plik z napisem Burda 8/2017, model 124.

Zawsze chciała mieć taką sukienkę. Zawsze, czyli od momentu wzięcia do ręki magazynu. Model był przeznaczony co prawda dla pań plus size, ale to przecież niczemu nie przeszkadza, można pomniejszyć wykrój, można zjeść jedno ciastko więcej…

Westchnęła. Kolejna sukienka do uszycia. Który to już raz? Przestała liczyć. Wyciągając belkę z dzianiną pomyślała, że jakiś skandynawski pisarz mógłby na jej przykładzie napisać kryminał pt.: “Dziewczyna, która nie kupowała gotowych ubrań”, albo “ O kobiecie. która wszystko szyła”. Uśmiechnęła się. Nie umiała się od tego uwolnić. Szycie było jak tlen.

Szybko zakupiła 1,70 m dzianiny i 0.5 m podszewki elastycznej. Szybko opuściła sklep. Raz: gdyż gnała ją wizja nowej sukienki, dwa: obawa, że każda minuta dłużej naraża ją i jej budżet na zakup kolejnych tkanin. Za drzwiami sklepu zimny powiew listopadowego wiatru zmusił ją do powrotu do rzeczywistości. Jesień. Nasunęła na głowę kaptur kurtki. Energicznie ruszyła w kierunku domu. Mimo pogody, doceniała obecność innych przechodniów. Za chwilę znajdzie się w swojej pracowni. Będzie sama. “Szycie jest trochę jak zakon - pomyślała - wchodzisz i jesteś sama wobec ogromu wykrojów, możliwości, technik, tkanin”.

Za drzwiami pracowni przywitał ją spokój. Włączyła oświetlenie i radio. Musnęła dłonią maszyny do szycia, jakby się z nimi witała, po czym na blacie stołu rozłożyła arkusz z wykrojami. Nie musiała go długo szukać. Wszak wiedziała, że to Burda 8/2017….

Potem działała jak na autopilocie. Mrowienie w palcach, szybszy rytm serca, wyrzut endorfin, radość - szyciowe emocje. Zrobiła wykrój. Dzianinę poddała działaniu żelazka z ustawieniem na maksymalną parę. Mimo, że to była dzianina, wolała nie ryzykować. Miała już w swej szyciowej historii do czynienia z dzianinami, które na kwadracie 10x10 cm potrafiły się skurczyć o 2 cm z każdej strony. Następnie krojenie. Rozmiar 44 powinien być o jeden za duży. Jednak podobała się jej wizją sukienki z luźną górą. Nie chciała pomniejszać tego elementu. Przy krojeniu korekcie poddała wykrój dołu sukienki. Resztę się dopasuje, wyrzeźbi, jak mawiała.

Zszywanie. W takich chwilach samotność w pracowni była wręcz wymagana. Pracochłonna plisa dekoltu nie sprzyjała konwersacjom. Karkołomna kieszeń, która, gdy nie zaznaczyło się stycznych na wykroju, a których przez to nie przeniosło się na elementy z dzianiny, podnosiła ciśnienie i przerywała ciszę, wywołując jej komentarze w stronę lustra. Pozostałe elementy były czystą formalnością: obszycie wycięć odsłaniających ramiona, doszycie paska do góry, zeszycie dołu, doszycie dołu do paska.

Przymiarka. “Jetem swoją własną klientką - powiedziała półgłosem - najlepszą klientką”. Odbicie w lustrze jednak nie wyglądało na zadowolone. I faktycznie, góra sukienki była luźna, tak jak zakładała, ale miała za szerokie rękawy. No i w pasie też była za szeroka. Powinna była się wcześniej pomierzyć, mając zamiar kombinować z wykrojami. Cóż, bez prucia nie ma szycia. Skalpel poszedł w ruch. Wprowadziła poprawki: odpruła górę sukienki od paska, pogłębiła zakładki przodu, pogłębiła zaszewki na plecach sukienki, zwęziła rękawy do wysokości łokcia, następnie pogłębiła tylne zaszewki spódnicy, zwęziła jej boki oraz pasek. Zszyła wszystko razem jeszcze raz. Kolejna przymiarka. Odbicie w lustrze wyrażało aprobatę. Zaznaczyła długość sukienki. Doszyła elastyczną podszewkę, podwinęła, przeprasowała. I już.

Założyła sukienkę. Przez chwilę podziwiała odbicie w lustrze, doceniając pomysł na kieszenie.Podobała się jej plisa dekoltu i wycięcia na ramionach. Mrowienie w palcach ustało. Poziom endorfin opadał, ekscytacja z procesu twórczego mijała. Pomału ogarniał ją smutek. Smutek spełnionych marzeń. Bo ta nowa rzecz, nowa sukienka, to było marzenie. Coś, co przez długie tygodnie mieszkało w sferze jej myśli, stając się potrzebą. Potrzebą posiadania właśnie tej sukienki. Realizacja planu, szycie, było drogą do celu. Na końcu jednak okazywało się, że nowa uszyta rzecz nie wypełnia w całości miejsca pragnień szyciowych…

Wobec świadomości własnych możliwości oraz ilości tkanin, zawsze, nawet w przypadku, gdy już myślała, że ta uszyta rzecz, to jest ta wymarzona, zawsze pojawiało się kolejne pragnienie uszycia ,uszycia czegoś nowego…”

Chcę, nie muszę.

Chcę pamiętać, by ze swojego słownika usuwać słowo “muszę”. Przeanalizowałam moje poczynania na każdym polu swojej działalności i doszłam do wniosku, że absolutnie nie mogę używać tego słowa. Gdy mówię, że “muszę” coś zrobić, dzieje się ze mną coś dziwnego. Podświadomie i świadomie uruchamiają się we mnie wewnętrzne blokady, jakieś hamulce i już wiem, że jak “muszę”, to z pewnością nie zrobię tego w takim trybie, w jakim mogłabym to zrobić, gdybym chciała. I to dotyczy też szycia…

Jak “muszę” coś uszyć, to za nic w świecie nie mogę się zebrać i ruszyć z robotą. I jeszcze mam tak samo z pisaniem postów… Fura fajnych zdjęć, kilka niezłych ciuchów, uszytych i noszonych namiętnie, i tylko padło to nieszczęsne słowo “muszę”: muszę napisać post, muszę zrobić wrzutę, muszę aktualizować profil… Coś małego i czarnego z batem w ręku zamieszkało w moim wnętrzu i zaczęło mnie poganiać, krzycząc: szybciej, musisz, musisz szybciej!!! Poczułam się jak dublowany zawodnik, któremu kolejny raz uciekła czołówka. Pomału, acz widocznie, zaczęłam tracić radość z szycia, chociaż szyłam. Z opisywaniem tego też odpuściłam, bo przestałam to traktować jak rozmowę z ludźmi, za którymi przepadam… Bo przecież muszę…, muszę nadrobić zaległości, muszę pisać, szyć, pisać, szyć…

Od czasu do czasu zdarzył się promyczek, przebłysk weny, chęci, ale ta, tłumiona przez “muszę” ulatywała tak szybko, jak się pojawiała….

Do czasu, aż zdałam sobie sprawę, że NIC NIE MUSZĘ. JA CHCĘ!!!

Chcę szyć fajne rzeczy, takie, których nie ma nikt i takie, w których chodzi pół świata, Chcę szyć dla innych, żeby wreszcie byli dobrze ubrani, Chcę mieć jeszcze więcej materiałów, hafciarkę, nową stebnówkę i pracownię z witryną w stylu retro na starówce.

Chcę nigdy nie zapominać, że szycie daje mi radość, że wszystko, co mnie spotyka w jego trakcie, jest darmowym szkoleniem, co prawda na tzw. błędach, ale zawsze jest pouczające.

Właśnie w ramach nowego otwarcia pod hasłem “CHCĘ, NIE MUSZĘ”, chcę wam pokazać jedną z moich ulubionych tegorocznych letnich sukienek . Jest to całkowity news, oparty na modelu 113 B z tegorocznej Burdy 7/2019. I tą sukienkę naprawdę chciałam sobie uszyć zaraz po zobaczeniu magazynu. A jak do tego jeszcze zobaczyłam materiał, lekkie silki w niebieski deseń, wiedziałam, moja ci ona, ta sukienka model 113B z Burdy 7/2019. Oczywiście była mi ona potrzebna na urlop. A przed urlopem miałam taką myśl, że co to ja MUSZĘ uszyć… Może gdybym CHCIAŁA, to uszyłabym znacznie więcej…

Uszyłam więc sukienkę na ramiączkach i z falbaną. Z dużym sceptycyzmem odniosłam się do gumki w pasie i marszczenia dołu. Z doświadczenia i przekonań wewnętrznych wiem, że i gumka i marszczenia, to nie moja bajka. Rzeczy na gumce nie stanowią hamulca dla kontroli nad wagą, a co do marszczeń - wyglądam w nich jak snopek, taki okazały… ;)

Zamiast więc marszczenia dołu z prostokąta, wykroiłam dół z półkoła. By trzymać się prawdy okazanej w, bądź co bądź, ulubionym magazynie szyjących, pasek zostawiłam. Mało tego nawet wciągnęłam gumkę, ale tak naprawdę za wiele ona tam nie marszczy, jedynie podtrzymuje.

Tak oto, w krótkim czasie, bo ten model sukienki za długo się nie szyje, jak się naprawdę CHCE, stałam się posiadaczką ulubionej urlopowej sukienki. Kolor, fason, materiał, wszystko złożyło się na jej wielokrotne użytkowanie. I nawet dół, wykończony mereżką, i długi do ziemi, nie ucierpiał na piaszczystych ścieżkach i kamiennych uliczkach.

Teraz powinnam powiedzieć: no widzisz, jak CHCESZ, TO POTRAFISZ :) Obym tylko pamiętała, że CHCĘ.

Pozdrawiam

Jola

Uszyję Ci sukienkę.

Nad drzwiami pracowni krawieckiej powinien widnieć napis: “…Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie…”. Chociaż wyraz “nadzieję” należy zastąpić słowem “przyzwyczajenia”. Zdanie powinno więc brzmieć: “… Porzućcie wszelkie przyzwyczajenia [dot. tkanin i stylu] wy, którzy tu wchodzicie…”

Musicie więc porzucić przyzwyczajenia dotyczące ubrań “stworzonych” ze sklepu. Zapomnieć o dzianinach, które zawsze się naciągną. Musicie poznać różnicę między ubraniem za ciasnym a dopasowanym. Musicie uznać wartość rzeczy szytych na miarę. I na koniec musicie uwierzyć, że osoba po drugiej stronie drzwi wie.

Wie, jak szyć, chociaż twoja narodowa cecha “znam się na wszystkim” nie pozwala o sobie zapomnieć. Wie, co można uszyć z powierzonego jej materiału i czasami upieranie się przy swoim przynosi skutek odwrotny do zamierzonego, czyli niezadowolenie… Słowo klucz: zaufaj. Ona, krawcowa, szyjąca to: projektantka, wizjonerka (widzi Ciebie i to w czym będzie Ci dobrze), materiałoznawca, trochę psychoterapeuta, osoba, która łatwym rzeczom się nie kłania, za to z trudnymi pije bruderschaft.

Krawcowa dzisiaj, to nie prosta kobiecina z chustką na głowie od skracania i poszerzania. To osoba wszechstronnie wykształcona, której tajniki matematycznych obliczeń nie są obce, a która wie też jaki kolor wybrała firma Pantone na dany rok i jaką premierę szykuje na jesień Bonda i co to jest Universum Marvela. Osoba, która godziny spędziła na zgłębianiu tajników sztuki krawieckiej. Osoba, która cały czas się uczy.

Uczy się, szyjąc dla Ciebie, bo każda sylwetka jest inna i każda figura posiada inną osobowość. Z upływem czasu uczy się też, że powiedzenie, iż “klient ma zawsze rację” w pracowni krawieckiej nie zawsze przynosi pozytywne efekty dla obu stron.

Czasami krawcowa wie lepiej, a więc zaufaj.

Oto model z Burdy 3/2016, który musiałam sprawdzić po raz drugi. Model, który za pierwszym razem wiele mnie nauczył, chociaż szyłam go z wielką przyjemnością. Model, o którym od początku wiedziałam, że będzie świetny właśnie z takiej tkaniny. Z bawełny z naprawdę niewielkim dodatkiem włókien elastycznych, z przepięknym kwiatowym nadrukiem. Widziałam sukienkę w stylu włoskim. Taką naturalną, świeżą. Na podszewce, co zmniejszałoby nieco stopień zagniecenia w miejscach fizjologicznych zgięć.

I… nie mogę powiedzieć, że udało się, bo udałoby się, gdybym szyć nie umiała, a więc - uszyłam.

Uszyłam najpiękniejszą sukienkę tego lata

Model: Burda 3/2016

Materiał : bawełna ze stacjonarnego sklepu Świat Tkanin Tarnów

Fryzura + koloryzacja: AFAN Atelier Fryzur Agnieszka Nowak

Makijaż: Salon Kosmetyczny Bellissima Gabriela Stawarz


Szyję sobie.

Całkiem niedawno trafiłam na komentarz, iż osoby o dużym doświadczeniu krawieckim, szyjące od lat, nie powinny brać udziału w konkursach krawieckich. Dlaczego? Gdyż ich prezentacje działają demotywująco na osoby początkujące.

Ha!- pomyślałam sobie - i sięgnęłam pamięcią wstecz, gdy to ja byłam początkująca w szyciu… Co mnie motywowało do wyjęcia maszyny? Na kim się wzorowałam? Z czego korzystałam? Czy satysfakcjonowało mnie obszywanie ścierek, czy szycie spódnic? Czy chciałam umieć coraz więcej i więcej?

Czy wertując niemieckie wydania Burdy myślałam: boszszsz, nigdy tego nie uszyję!? Nie. Myślałam: Kiedyś też tak będę szyła! A gdy chciałam iść na skróty, bo przecież “do środka nikt nie zagląda i to ja będę to nosiła”, moje poczynania stopowała Mama mówiąc: Szyj tak, jak dla siebie, czyli najlepiej jak umiesz.

Och, oczywiście, że chciałam szybkiego efektu mojego szycia. Do dzisiaj tak mam! Oczywiście, że potknęłam się po drodze wiele razy. Mam cały wór nieudanych ubrań, gdzie najczęściej zawiodło przeświadczenie o mojej nieomylności. I trzymając się powiedzenia, że “człowiek na własnych błędach się uczy”, powinnam dzisiaj być bardzo mądrą kobietą, a jednak…

Ciągle nie umiem wszystkiego, chociaż mile łechczą mnie wyrazy uznania dla mojego szycia. I ciągle podglądam lepszych ode mnie, bo to oni motywują mnie do działania, do szycia.

Dlatego uważam, że osoby, które już dawno mają za sobą etap “moja pierwsza… bluza, sukienka, itd…”, czy szyją zawodowo, czy “tylko” szyją dla siebie od lat, powinny pokazywać swoje prace w różnych konkursach. Pod każdą z takich prac powinno pisać: ZOBACZ, DO TEGO DOPROWADZĄ CIĘ GODZINY SZYCIA.TEŻ TAK BĘDZIESZ SZYŁA/-Ł. Oczywiście w swoim stylu.

Obecnie większość osób szyjących, znalazła się w tym właśnie miejscu z powodu hasła: a gdyby tak rzucić to wszystko i … i zacząć szyć! I poszła za głosem serca, koncentrując w sobie całą odwagę, nadzieję i optymizm. To jest ich pasja, miłość ich życia. A wyrazem tego, poza szyciem na zamówienie, jest szycie dla siebie. Szycie mimo braku czasu. Szycie na swoją sylwetkę, nie do końca idealną. Szycie dla siebie, jako forma realizacji nowego pomysłu, przetestowania go na sobie. Szycie dla siebie, jako forma reklamy umiejętności. Bo czyż chodzimy do kosmetyczki, która ma obgryzione paznokcie?

Podsumowując: będę szyła sobie i będę to pokazywać, by motywować, by cieszyć się, gdy ktoś też wyjdzie poza dzianinową strefę komfortu, by mówić: Dasz radę! Może nie dziś i nie jutro, ale to może być Twój cel!

Czy Twoim celem może być szyfonowa sukienka? Oczywiście! Czy model 120 z Burdy 8/2016 się nada? Po drobnych modyfikacjach, z pewnością! Czy szycie jej przyprawi Cię o ból głowy? Na bank! Czy będziesz chciał/a rzucić ją w kosz? Nawet na pewno!

Zanim jednak do tego dojdzie, spróbuj. Możesz skroić szyfon razem z podszewką. Rękawy krój układając formę po skosie, jeżeli chcesz nie musisz do nich dodawać podszewkiJeżeli obawiasz się, że w tym modelu proponowany dół nie będzie dobrze wyglądał z szyfonu, zamień go na półkoło.

Tutaj następuje czas na kawę i ciacho i ćwiczenia z Chodakowską i kolację z Lewandowską, bo półkoło musi powisieć, aby się naciągnąć.

Dnia następnego zeszyj odcinek ramię- stójka. Chcesz ułatwienia? Proszę bardzo: zamiast wszywania gumki w tę stójkę, która tak Ci się spodobała, że postanowiłaś/-łeś uszyć tę sukienkę, przeszyj tuneliki, w które po prostu wciągniesz gumkę. Zabezpiecz końcówki gumki!!! Potem zeszyj drugie ramię i boki. Zeszyj rękawy. Od razu powiem, że rękawy wszywałam dwa razy, bo za pierwszym wyszły mi za nisko. Zmierz wcześniej linię ramienia.

Doszyj pasek.

Doszyj dół do góry. Przymierz! Czy marszczenia na plecach nie odstają za bardzo? Na pewno nie w rozmiarze 36-38, powyżej już nie byłabym taka pewna. W rozmiarze 42 musiałam zebrać nieco tyłu, ok 6 cm.

Wszyj zamek. Ja wszyłam kryty w bok. Wyrównaj dół sukienki. Podwiń.

I ta daaammmm. I ciesz się! USZYŁAŚ SOBIE :)