Poza przygodami krawieckimi, chandrą, PMS, weną, miewam raz do roku CPF, czyli ciężki przypadek fryzjerski. Nieodparta chęć zmiany fryzury wpycha mnie za próg, niesprawdzonego zwykle, zakładu fryzjerskiego. Do tej pory po takich wizytach miałam: balejaż w stylu zebry, kolor nienadający się do obnoszenia publicznie (dwa tygodnie w turbanie) i krzywe cięcie. I teraz też nadejszła wiekopomna chwila, bo odrost karygodny, kolor beznadziejny... Ale tym razem udało się. Efekt zadowalający. Co prawda umyłam głowę zaraz po przyjściu od fryzjera, ale muszę to mieć w genach... moja Babcia robiła tak samo...a pakiet genowy podobno co drugie pokolenie się dziedziczy... no i ja wiem lepiej...
Dziwne, że nigdy nie mam takich ciężkich przypadków, gdy wchodzę do sklepu z tkaninami. Miewam zaniki łączności, ograniczenia finansowe, ale nigdy nie wyrzucam sobie, że "po kiego ja tu wchodziłam". I zawsze wszystko, w s z y s t k o jest mi potrzebne. Ostatnio było mi potrzebne 2,5 metra czarnej tkaniny, lejącej, z domieszką elastanu, by uszyć sobie sukienkę marzeń. Co prawda nie myślałam, że sukienka marzeń ma być czarna, ale fason, fason jest bajeczny. Osiem klinów w sumie, cztery z przodu, cztery z tyłu. Fantastycznie rozszerzająca się do dołu, oczywiście jeszcze dołożyłam kilka centymetrów od siebie, bo wiem lepiej... A materiał, materiał jak żorżeta na atłasie, tyle że z dodatkiem i to znacznym elastanu, zwie się "ilusion". Oto zalety zakupów w realu, można dotknąć. A sukienka nie pochodzi z Burdy, chociaż nie wątpię, że podobny wykrój i tam się znajdzie. Po raz trzeci skorzystałam z wykrojów My Image nr 11/2015. Po raz trzeci jestem baaardzo zadowolona. Szycie bez przygód.