Inne odcienie "greya"

    Cierpiąc na permanentny, chroniczny i całkowity brak czasu, wynikający, jak wyczytałam, z braku planu, planera, kolorowych kredek/pisaków/markerów i samoprzylepnych karteczek, prawie nie szyję dla siebie. Zamiast wolnego czasu mam metry tkanin do przeszycia, co wcale aż tak bardzo mnie nie martwi, powiedziałabym nawet, że wcale. Bardziej mnie martwi, że w tych metrach nic dla mnie... W związku z tą anomalią krawiecką, muszę pocieszać się uszytymi wcześniej rzeczami. 52 sukienki, mam co oglądać. Ale trzeba się też dostosować do pory roku, takiej ni to lato, ni to zima, ni to przedwiośnie. I tak, na kwietniową wiosnę, tryskającą kwieciem i zielenią polecam wszystkie odcienie "greya", czyli szarości. Wiadomo, nie ma co konkurować z wiosną i tak zawsze będzie bardziej: bardziej zielona, bardziej pachnąca, bardziej kwitnąca i przepiękna. A taki "grey" w postaci kurteczki do pasa w kamyczki i spódniczki, prawie z koła, idealnie tonuje szaleństwa primavery.  Powiem, że całkiem ten zestaw szarości lubię i noszę go, kiedy się da. Nosiłam też przy -5, ale tylko wtedy, gdy trasa mojego wyjścia obejmowała bieg do samochodu, parkowanie w parkingu pod galerią, zakupy w tejże galerii, powrót na parking i ostatni etap - sprint z samochodu do domu. Oj dobra, przyznam się, było też drugie dno tego wieloboju przy -5: bardziej od zakupów interesowało mnie obserwowanie reakcji innych kupujących na moją kurteczkę i spódnicę. Zakrzyknął by mistrz: kobieto! puchu marny! Hola, hola, nie taki marny, byle jaki podmuch mnie nie zdmuchnie, waga to potwierdza. Do spacerów przy -5 miałam kozaki, co też trochę obciąża i wzmacnia  grawitację. Tak więc, zajmowałam się też obserwacją i oględzinami wystaw, na których nie znalazłam, nawet zbliżonych do mojej kurteczki, modeli. Co cieszyło, ale i martwiło nieco, bo albo taką sobie nowinkę trzasnęłam, albo tak de mode jestem. Ponieważ z planowania mam zaplanowane tylko trzymanie się dobrych myśli, uznałam pierwszą opcję za właściwą. Wracając do stylizacji w tonacji "greya", noszę ją z przyjemnością, bo lubię. Przygody, jakie spotkały mnie w trakcie szycia kurteczki w kamyczki opisałam tutaj . Nawet podjęłam się próby opisania procesu twórczego, ale jak to ja nie dość, że bez metki, to jeszcze najczęściej bez pomocnego opisu. Spódnica, należąca do ulubionych, miała blogowe wejście rok temu . Od tamtego czasu spódnic mi nie przybyło, niestety, i nie zapowiada się, że to się zmieni. Pozostaje mi więc cieszenie się, tym, co mam. A i do tej szarości jest jeszcze torebka. Torebka niemal powystawowa. Torebka o zasięgu ogólnopolskim. Torebka, której powstawanie zostało ukazane na łamach Crafty. Ten haft wykonany ręcznie, ten filc profilowany na talerzu, ta urocza podszewka w kropeczki. Achy i ochy... Oczywiście mieści litr mleka, małą mineralną i bochenek chleba. Może jeszcze się podzielę metodą na wytworzenie takowej, wszak nie każdy Crafty kupuje.

  Dodatkową zaletą szarego zestawienia są jego odcienie, które, bez względu na kąt padania światła i stopień nasłonecznienia, do siebie pasują. Czym nie każdy kolor o różnych odcieniach może się poszczycić. Tu za przykład mogę podać "biały" (chociaż to podobno nie kolor, bo nie można go uzyskać na drodze łączenia innych barw). Kto miał okazję poszukiwać kawałka białego materiału, żeby sobie doszyć/przedłużyć/poszerzyć bluzkę/sukienkę/spodnie, ten wie, że lepiej już doszyć czarny fragment. "Inny" biały nie pasuje.

  I tak sobie biegnę, zrobiona na szaro, w tą buchającą zieleń.

 

Lubię piłkę nożną

 Lubię te 90 minut zmagań, potu i niekoniecznie trafnych komentarzy. Lubię emocje wywołane decyzjami arbitra. Lubię historię tej dyscypliny i porównania, że wtedy to mieliśmy pakę (oczywiście w słynnym roku '74). Czytam biografie trenerów ( ostatnio sir A. Fergusona ). Nie mam ulubionej drużyny, ani ulubionego zawodnika, bo uważam, że każdemu, kto wykonuje swój zawód z pasją, należy się miano najlepszego.

 Lubię piłkę nożną za 90 min spokoju, w czasie którego nie muszę robić: jeść, pić, rozganiać walczących (przynajmniej na razie, nie wiadomo jak będzie z sympatiami później ), pomagać w odrobieniu zapomnianych zadań, szykować kostiumu na dzień następny. Bo jest MECZ.

  Za to ja, w czasie tych 90 minut, mogę bezkarnie oddać się haftowaniu. A że teraz piłkarskie święto, mistrzostwa w Brazylii, to i 90 minut zmienia się w 180. I proszę, po czterech dniach MŚ 2014 takie hafty :

I takie torbiszcza.

A mistrzostwa trwają....

Nie taki filc straszny

Zawartość damskiej torebki - źródło nieustających zaskoczeń.

Postanowiłam zrobić sekcję swojej własnej torebce, a więc: światło, stół, znieczulenie oraz mycie rąk niekoniecznie,ale może rękawice ochronne będą przydatne? Siostro, skalpel! Ups, Siostra daleko, a skalpel jest w środku ! Aaaa, tak, tak, w torebce są dwa, na wypadek, gdybym chciała zastosować cięte riposty.

 Co my tu jeszcze mamy: terminarz tegoroczny i zeszłoroczny, bo jeszcze nie przepisałam wszystkich ważnych informacji , etui na dokumenty, długopisy: 3 całe i 2 w kawałkach, próbka perfum , paczka zapałek, portfel, komórka, mini apteczka, mini kosmetyczka, 2 szyszki, patyczki do uszu, plik rysunków Młodego- bardzo cenne, metr krawiecki- myślałam, że zgubiłam; czekoladka za zakupy powyżej 30 zł , kalkulator, pieczątka, grzebień, chusteczki higieniczne i niezidentyfikowane paragony, z których tusz zszedł pomiędzy wrześniem a grudniem ubiegłego roku.

 Często sobie postanawiam, że jak będę miała nową torebkę, to sporządzę sobie superfunkcjonalny organizator i nic, dosłownie NIC nie będzie mi się po niej walało. O, to może być noworoczne wyzwanie - uszyć organizator,... albo utrzymać ład w torebce...

 Tymczasem, zamiast wyżej wymienionego organizatora, powstają nowe torebki z filcu z haftem.

Tak się rozpędziłam, że Łuczniczka już ledwo ciągnie, ale na podorędziu jest Singer Heavy Duty... na szczęście.