To jest zupełnie w moim stylu. Szycie z tkaniny, która nie jest zalecana, staje się moją normą. Czyli jakiś gen przekory zaczyna determinować moje poczynania krawieckie. Gen działa pod hasłem: "że co? ja nie dam rady?!" i się zaczyna. Niejednokrotnie dzięki temu zmieniam status trudności, obniżając ilość kropek lub podwyżając, np do pięciu. Co? Nie ma takiej klasyfikacji w Burdzie? Ależ jest, w moim lutowym wydaniu, własnoręcznie poprawionym, jest. Jest tam taki model 122 B (Burda 2/2016), sukienka z baskinką (bo też dawno sukienki na blogu nie było, he he he). I co tam, co tam? Aaaa, materiał zalecany - elastyczny - scuby, neopreny, lacosty, punto. Hymmm, a jakby tak ten model z żakardu? Ależ oczywiście! I w połączeniu z fajną mięsistą tkaniną z niewielkim dodatkiem elastanu? Jak najbardziej! I na podszewce? Baa...! Nic tylko szyć! Powiem tak, decyzja była odważna. Po pierwsze: piękny żakard, jak to żakard, nie posiadał cech materiałów elastycznych. Po drugie: żakard, jak to żakard, miał wzór! Po trzecie: "siepał" się po skrojeniu aż miło. Zanim jednak do tego "siepania" doszło, trzeba było zrobić wykrój. I tutaj wykazałam się przebiegłością, bo żaden wykrój na sukienkę z dzianiny nie zastopuje mnie w szalonych decyzjach. Zrobiłam wykrój o rozmiar większy od rzeczywistego (a czy napisałam..., a nie napisałam: sukienka szyta na zlecenie, na specjalną okazję). Nie zmieniłam nic na długościach, bo tak, model 122 B jest przeznaczony dla kobiet niskich, ale charakternych i taki miał być. Na czym to ja stanęłam, na szpilce? Aha, no więc wykrój... wykrój mam i zaczynam krojenie i w tym momencie poziom trudności wzrasta do 5 kropek! Wzór! Żakardowy wzór MUSI SIĘ ZGADZAĆ! O święty szpilniku! Skończyło się na tym, że każdy element ze wzorzystego żakardu wykrawałam osobno. Ale jaka była moja radość, gdy po zeszyciu okazało się, że wszystko zeszło się idealnie?! Normalnie unosiłam się nad ziemią w oparach samouwielbienia. Potem były zmiany, zmiany, zmiany. Z baskinki rezygnacja nastąpiła na samym początku. Plisa podkroju szyi została sprowadzona do parteru, czyli na "płask". Oryginał, wykonany z materiału nie zalecanego, za bardzo odstawał. Rękawy wszyłam wyżej i skróciłam do wersji do łokcia. Skorygowałam tył, obniżając linię ramienia, a co za tym idzie zmieniając podkrój dekoltu i rękawa, ale to wszystko, to indywidualne uwarunkowania anatomiczne modelki. Wszak o to chodzi w szyciu na miarę. I to jest też dowód na wyższość szycia nad gotowym produktem ze sklepu, że czy się ma 150 cm wzrostu, czy 180, to talia jest w talii, a nie gdzie indziej. Tak. Wracając do sukienki: wnętrze, którego nie widać, zostało odszyte podszewką. Zapasy szwów zostały "obleciane" na overlocku, a dół podklejony taśmą termiczną. Cóż, znowu się udało ;) Sukienkę wcisnęłam na mojego manekina, dosłownie i w przenośni, celem wykonania zdjęć. Jako, że manekin nie za bardzo odwzorowuje wymiary modelki, to sukienka nie leży tak dobrze, jak na oryginale. Jednak wiadomo, że chodzi o połączenie tkanin, o zmiany w przyszyciu plisy dekoltu, o radość z szycia.