Epizod 12/52.

Sukienka z ornatem...a nie, nie, nie... z trenem, no przecież, że z trenem! Burda 11/2013, model 129. Ornat, eee to znaczy tren, element bardzo ozdobny i nadający powabu kreacji. No ale wyobraźcie sobie, że mam ten or... tren na świątecznym spotkaniu rodzinnym. Rodzina charakteryzuje się znacznym poczuciem humoru z tendencją do tworzenia rzeczywistości ciekawszą (chowanie butów do rynny i kotletów do wiadra). No i ja z tym trenem. Zapisałabym się na stałe na kartach rodzinnych historii. Nie skorzystałam, a trzeba było raz, RAZ zastosować się do instrukcji Burdy od A do Z. Jedyny raz! Byłoby jeszcze śmieszniej. Ale nie! Ja wiem lepiej, przecież. Pewnie mam to po Babci i po Mamie. To wychodzi, że u mnie czynnik "ja wiem lepiej" osiągną stan kulminacyjny. Ponieważ wiem lepiej, postanowiłam sukienkę uszyć krótką. Na rękawy użyłam szyfonu, na korpus zaś krepy poliestrowej zielonej, która pięknie puszcza farbę (nawet zastanawiałam się, czy jajek nie namoczyć). Rękawy oraz karczek przodu i tyłu skroiłam ze skosu, ale... szyfon, nawet krojony ze skosu, nie jest aż tak elastyczny i marszczy na żywym organiźmie. Potem zajęłam się plisami przodu i tyłu. Podkleiłam je flizeliną dzianinową, pozszywałam, zaprasowałam zgodnie z literą prawideł krawieckich. Wyszło świetnie, sama siebie pochwaliłam. Zeszyłam z szyfonem. Zaczynałam coraz bardziej lubić szyfon.

Zajęłam się pozostałą częścią sukienki. Cztery zaszewki, banał. Oczywiście, wyszło kiepsko, za duży banał. Zaszewka piersiowa znalazła się podejrzanie nisko, a na plecach na wysokości talii pojawiła się poprzeczna zmarszczka. Korekta polegała na przeniesieniu zaszewki piersiowej wyżej i podciągnięciu tyłu do góry. Przez te "banalne" zabiegi musiałam zwiększyć podkrój pach. I przyszedł czas na rękawy. I nie wiem jaki irlandzki elf zaczarował ten zielony szyfon, ale za nic nie mogłam sobie poradzić. Bo oczywiście, wiem lepiej, i oczywiście chciałam się wykazać i ponownie zastosować szew francuski. O rany, składałam, spinałam szpilkami, przeszywałam i okazywało się, że nie tak, kochana, nie tak. Przestałam lubić szyfon. Prułam, spinałam, sprawdzałam i znowu okazywało się, że NIE TAK. Aż w końcu udało się, za piątym razem!!! A potem okazało się, że ten "banał" wymaga podszewki!!!! Wszyłam podszewkę. I zamek w bok. Kryty. I już wiedziałam po co ten or...tren z tyłu.

Gdyby nie podszewka, ornat byłby idealny. Zakryłby i przód i tył. Ale przód wyglądał całkiem, całkiem. Tył natomiast wymaga poszerzenia, albo or... eee no tego, trenu. Nie było już czasu a poprawki, ani materiału a tren. W grę wchodziło jeszcze drastyczne odchudzanie lub odsysanie tkanki tłuszczowej z pleców, ale wiecie.. odsysanie odkurzaczem...za mała moc. Aha i sukienkę podwinęłam ręcznie i prasowałam bez pary, bo krepa, zdaje się, nie lubi wilgoci. I po dniu w gronie rodziny wygląda tak:

  

Epizod 3/52

Widać - nie widać.

  Podejmując wyzwanie uszycia 52 sukienek, zupełnie nieświadomie dołączyłam do grupy uwalniających tkaniny. A moja kolekcja ma potencjał! Czego tam nie ma? Na spodnie, na spódnicę, na żakiet, na kostium rycerza, na małą miss, na Endermana i na kotka, na płaszcz, na futerko.... Odrobina kreatywności i kostium króliczka też będzie ;) No, ale sukienki, sukienki przede wszystkim. Czarny szyfon w kwiatki niebieskie zalegał na półce około 2 lat. Tyleż samo przebywał tam materiał idealnie nadający się na podszewkę. Oba te materiały, pomimo długiego leżakowania, nie zmieniły swego przeznaczenia. Od początku, to jest od momentu zakupu, miały stać się taką oto sukienką:

Na stół trafił arkusz z wykrojami z Burdy 12/2013. Z modelu 121 powstała szyfonowa warstwa wierzchnia. Szyfon okazał się nie taki znowu straszny, chociaż lubi się strzępić i rozchodzić na szwach. Zszywając poszczególne elementy wykorzystałam szew francuski ( ach ten język polski ), czyli najpierw po prawej, potem szycie po lewej stronie materiału. Bardzo elegancki to szew i do szyfonu idealny, niby go widać, a nie widać.  Znając swoje "zamiłowanie" do gumek ( chyba, że są to spodnie dla nieletnich ), postanowiłam nie dodawać sobie warstw materiału w pasie. Stąd też spód, zwany podszewką, powstał z połączenia góry od modelu 122 ( Burda 12/2013 ) i klasycznego półkoła, w pasie na gładko. I tak oto powstały dwie sukienki: jedna z szyfonu, druga a la podszewka. Założone razem, w odpowiedniej kolejności, stanowią jedność. Nie stanowią natomiast żadnej ochrony przed zimnem, w związku z tym sukienkę polecam do noszenia w pomieszczeniach zamkniętych o temperaturze +21.  

Uwagi na przyszłość: Gdybym jeszcze raz szyła z takiego szyfonu ( czytaj: nic a nic się nie rozciąga ) to górę ( przód, tył i rękaw ) skroiłabym ze skosu... dół pewnie też :)