Obyś żył w ciekawych czasach

Jak to się stało, że z dnia na dzień zostaliśmy pozbawieni potrzeby wychodzenia z domu do sklepu?

I nie protestujemy, bo tak nam wygodnie....?  Można oczekiwać, że teraz mamy więcej czasu, wszak nie wychodzimy i nie wracamy, co często wiąże się z dostosowaniem do wzmożonego ruchu drogowego...

Znak czasu -  wszystko w sieci.

Pasmanteria też!

Kilka kliknięć, trochę pisania, dwa dni i zakupy w domu.

Też skorzystałam i zaklikałam do pasmanterii

a oto co nabyłam:

Zakupy upłynęły w miłej atmosferze, nikt się nie niecierpliwił, nie narzekał, że on tylko po guzik i ile można wybierać aplikacje i co to za  konsultacje przez telefon?! I jakieś pytania o wkład z klejem z dwóch stron ?!

Jestem bardzo zadowolona , szczególnie z gumy ze sznurkiem:

Wykorzystałam niemal natychmiastowo do świątecznych portek piżamowych :

/szyciebezmetki/2013/12/swieta-sa-dla-nas.html

Kolejną rzeczą, która mnie zachwyca to płócienne łatki do przyprasowywania. Nabyłam szarą i zieloną. Pierwsza poszła na łaty, gdyż na pewnym etapie życia większość czasu spędza się na kolanach. Łaty trzymają się, na wszelki wypadek jeszcze je obszyłam, gdyż te małe paluszki lubią odrywać to, co powinno się trzymać...

Łaty od spodu mają naniesiony klej.

Bardzo szczegółowo zastosowanie owych łat przedstawiła Ania na swoim blogu

:

http://szycie-z-czeremcha.blogspot.com/

Od siebie dodam, że do aplikacji również się nadają

Mam zamiar, po raz pierwszy, wykorzystać taśmę flizelinową formującą oraz sztywnik do pasków, pewnie w spodniach męskich.

A aplikacje zostały zaklepane zanim do mnie dotarły, "wjózka elektrycna" dla Małej, miłośniczki wkurzonych ptaków.

Tu mała korekta: zamków było więcej, ale się wszyły... była taka potrzeba.

Potrzeby pasmanteryjne natomiast były znacznie większe, bo i wybór jest "U Czeremchy" i świadomość coraz większa, co i do czego .... ale w podświadomości rozlegał się alert... jak gong tybetański...

Następnym razem... robię już listę.

Wystarczy kliknąć...

Czas zaoszczędzony wykorzystałam oczywiście na szycie.

Co za czasy...

Szyć czy nie szyć...

DSC_0235.JPG

  Oto historia o tym jak się kończy, a raczej do czego prowadzi, szycie dla siebie i domowników. Jak wiadomo szyję i to szyję od A (apaszka) po Z (zasłonka, to rzadko ). Im bardziej mnie weźmie, tym szyję więcej i więcej i więcej, a niekiedy i trudniej, chociaż staram się sobie życie szyciowe ułatwiać. Doszłam do etapu, że z rzeczy do noszenia kupuję bieliznę ( kwestia czasu ) i buty ( bo kleje strasznie śmierdzą..) i nie jestem wymarzoną kumpelką na zakupy ciuchowe ( wszystko odradzę...). Masakra.

 Wracając do domowników: mają spodnie: krókie, długie, na kantkę, jeansy, dresiaki; bluzy, kurtki, koszule,

piżamki

  personalizowane. Słowo "kupisz mi" zamienili na :"uszyjesz mi" , "mi pierwszemu, mi, on był ostatnio pierwszy" i "który jestem w kolejce?" . No super. SUPER. Nie powiem, oszczędność jest : żaden materiał nie kosztuje tyle, co gotowa rzecz wątpliwej jakości. Pomału do rosnących łepków ( do dużego dotarło dawno temu ) dociera, że mają na sobie rzecz, która ich wyróżnia. A wyróżnić się w tłumie dzieciaków taką np.  

bluzą

, to jest coś.

  Pewnego wieczoru, rozmyślając nieco głośniej nad dewastacją bielizny pościelowej małoletnich ( bo się pobili i potargali ), wyraziłam zdanie : trzeba będzie kupić nową. Jakby w nich coś strzeliło. KUPIĆ ?! GOTOWĄ !??? Mamo, przecież Ty WSZYSTKO szyjesz!!!

  Oburzenie było tak znaczne, że przeliczyłam koszty. Wyszło mi, że się nie opłaca,bo koszt gotowej pościeli, a dokładnie dwóch kompletów, jest równy cenie materiału na te komplety... Podjęłam jeszcze jedną próbę, że tyle metrów, to się szyje i szyje, że zamek, że w tym czasie to mogłabym jakąś bluzę...

  "A czemu tak mówisz? To trudne, taka pościel?" - no masz, najmłodszy, " beniaminek wyniuniany", tak mi wjechał na ambicję, że co, że ja, że taką pościel, cztery szwy i zamek, to z zamkniętymi oczyma...

  Uszyłam. Wszyscy zadowoleni. Ja zadowolona też jestem, bo od tej pościeli zaczęłam współpracę z nową maszyną Merrylock 689 Coverlock.

 Brawo ja.

Kratkowanie, cd.

 Chciałam mieć depresję, ale mi nie wyszło.

 Chciałam się "zaszyć" w domu - i już samo to wykluczyło depresję. Dobra terapia zajęciowa w postaci szycia i innych handmade i już po obniżonych nastrojach. 

 Może inaczej : chciałam mieć spokój, żebym mogła sobie szyć i kleić i wycinać i haftować...

 Jednak, na poniedziałek były potrzebne kwiatki, minimum 10.

Potem wzięłam się za koszyk:

To znowu wypychałam domki :

Zrealizowałam też plan "dżem z dyni":

Przepis:

2 kg dyni wypatroszonej i obranej, 1 soczysta pomarańcza + skórka z tejże, 2 duże jabłka (obrane, pokrojone w kostkę ), cukru jak kto lubi, ale lepiej mniej niż więcej, 1/2 szklanki. Dynię, jabłka i pomarańcze gotujemy na małym ogniu, aż się utworzy masa dżemowa, można sobie pomóc blenderem i wymiksować na końcu, dodać cukier, skórkę pomarańczową. Gorący dżem przełożyć do słoików, słoiki zakręcić i postawić do góry dnem, aż do wystygnięcia. Polecam.

A i jeszcze podziwiałam pracę twórczą Starszego, który, wzorując się na oszczędnych Szkotach, wszystko skleja taśmą klejącą ( Scotch )

Nie ma czasu na depresję, do roboty, do roboty !  

Bałagan - DIY

  Okazuje się, że jestem lepsza od moich dzieci w bałaganieniu. One ograniczają się do swojego pokoju, a ja moją twórczość roznoszę po całym domu. Tu materiał, tam pudełko z włoczkami, wór z wypychem, który miał być wepchany chociaż do szafy, ale się nie zmieścił. W przedpokoju stoją kolumny z filcu, jak zły sen architekta. Obok zrolowany półpergamin i celafon. Na szafce teka z wykrojami, kolejny materiał, kilka Burd. I manekin nabyty na wyprzedaży, wymagający interwencji na oddziale chirurgii estetycznej - ortopedię zaliczył w pierwszej kolejności. I tak wyciągam co chwilę coś, co ma mnie zmotywować do działalności krawieckiej. Wyciągam, rozkładam, patrzę, włączam wizualizację.... i nic. Składam z hasłem "może...".

 W tej niemocy krawieckiej a może na to wszystko, naszła mnie ochota na dywanik do łazienki. Przytachałam ogromniastą poszwę bawełnianą. Pociachałam ją na 5 cm paski, co , jak wiadomo przy targaniu bawełny, idzie łatwo tylko nitek pałętających się po domu przybywa.

 Z powstałych pasków upletłam metry warkoczy i zasiadłam do maszyny. Nareszcie! Jak złamałam piątą igłę nie było mi już tak do śmiechu. Resztę doszyłam ręcznie na wieczornym filmie. ( meczu nie było ;)

Tak mi się spodobało, że pocięłam jeszcze zasłonę, zwiększając stopień zabałaganienia.

Pogoda w kratkę.

Pada, pada, pada... , ale za to jak! Pod każdym możliwym kątem.

Rano nie pomogła nawet największa parasolka. Obawiam się, że tylko wodoszczelny uniform od czubka głowy po mały palec u nogi sprawdziłby się. 

Zapobiegając przeziębieniu z powodu przemoczenia stóp, postanowiłam się wysuszyć i rozgrzać kawą. Do kawy, wiadomo, coś słodkiego i jakaś mała robótka. Mała, bo czuję, że jak tak rano zmokłam i tak pada i nawet psa z domu szkoda wypuszczać ( Momoooo! skoczysz do sklepu po ciacho ?) , to mała robótka jest bardzo na miejscu.

Od dwóch tygodni poleguje u mnie kratka bawełniana gruba, nabyta przez mą Rodzicielkę  w SH. I tak poleguje, raz w jednym miejscu, raz w drugim, ale cały czas na wierzchu, bym jej z oczu nie straciła. Ma ładne kolory, z przewagą pomarańczu. No i tak mi w oczy właziła, że w końcu ją zaczęłam ciąć. A że metrów tej kratki jest ze 4, bo to załonka była, tak odcinam po kawałku. 

Na początek obłożyłam nią pudełko po śledziach, w którym przetrzymuję rożne takie podręczne przy szyciu: skalpel, agrafkę, magnes ze starego adapteru, bardzo dobry do szpilek, jakąś stopkę, guzik, itp... Pudełko miało wygląd nic a nic nie kojarzący się z szyciem. Stało tak sobie w ciemnym kąciku. A teraz trafiło na pierwszy plan.

Materiał przykleiłam klejem do wszystkiego. Górę wykończyłam beżową lamówką ze skosa, przeznaczoną oczywiście do czegoś innego. Jeszcze kokardeczka z guziczkiem i po śledziach ani zapach nie pozostał. 

Tak mi fajnie poszła moja mała robótka na rozgrzanie, że jak mój wzrok padł na nie używaną puszkę po kawie, to od razu zobaczyłam ją w pomarańczowej kratce. 

I przeznaczenie jej stało się jasne.

Jak już było mi całkiem ciepło, postanowiłam sprawdzić jeszcze jakość nowego wypychu. Noo, bardzo fajny jest, bardzo. Bardzo dobrze się nim wypycha igielniki. Model, który prezentuję, zoczyłam na blogu 

http://brummig.blox.pl/2014/09/Do-poduszki.html

 i tak mi się spodobał ( na równi z wpisem) , że takowy sobie uczyniłam.

I teraz mam taki zestaw w kratkę, a kratki pozostało jeszcze duuuuużo, więc nie wiadomo czy kolekcji nie poszerzę o : nowe wkłady do koszyków, ściereczki, chwytaczki, domeczki ozdobne, pokrowiec na czajnik z herbatą, pokrowce na jajka na miękko, torbę eko, pudełko na coś, ramkę....

To może jutro też będzie mi zimno...

Lubię piłkę nożną

 Lubię te 90 minut zmagań, potu i niekoniecznie trafnych komentarzy. Lubię emocje wywołane decyzjami arbitra. Lubię historię tej dyscypliny i porównania, że wtedy to mieliśmy pakę (oczywiście w słynnym roku '74). Czytam biografie trenerów ( ostatnio sir A. Fergusona ). Nie mam ulubionej drużyny, ani ulubionego zawodnika, bo uważam, że każdemu, kto wykonuje swój zawód z pasją, należy się miano najlepszego.

 Lubię piłkę nożną za 90 min spokoju, w czasie którego nie muszę robić: jeść, pić, rozganiać walczących (przynajmniej na razie, nie wiadomo jak będzie z sympatiami później ), pomagać w odrobieniu zapomnianych zadań, szykować kostiumu na dzień następny. Bo jest MECZ.

  Za to ja, w czasie tych 90 minut, mogę bezkarnie oddać się haftowaniu. A że teraz piłkarskie święto, mistrzostwa w Brazylii, to i 90 minut zmienia się w 180. I proszę, po czterech dniach MŚ 2014 takie hafty :

I takie torbiszcza.

A mistrzostwa trwają....