Epizod 22/52

 

Nieuchronnie zbliżam się do półmetka. 22 sukienki. A i tak jutro rano stwierdzę, że nie mam się w co ubrać!!! Jak co poniedziałek. Bo: za ciepła, za cienka, za krótka, za długa, nie ten kolor, za elegancka, do tej nie mam butów, na tą nie mam nastroju... Na szczęście nie jestem w tym odosobniona. Na szczęście moja Mama ma niezłą rękę do wynajdywania w sh materiałów świetnej jakości, w dodatku w ilości, która starcza na dwie sukienki. Ale, że na dwie, to zwykle dowiaduję się, gdy Mama swoją sukienkę ma już uszytą... I wygląda w niej tak, że resztka mojej wątroby odmawia dalszej współpracy, a żółć zazdrości zalewa mnie do reszty. I cóż ja mogę sobie z takiej resztki bawełny uszyć? No jedynie taki prosty twór, który z oryginalnym wykrojem ma tylko wspólną nazwę "sukienka". Sięgnęłam po model z Ottobre, ale okazał się za workowaty w swym wyrazie, a worki na mnie nie wyglądają najlepiej. Zrobiłam zaszewki z przodu i z tyłu. Wszyłam zamek kryty w bok, bo jakoś tę mocno dopasowaną sukienkę trzeba założyć. Zamiast odszyć do dekoltu i podkroju pach użyłam plisy ciętej ze skosu. Jednak nie było się co cieszyć, no blado wypadłam przy Mamie. Może jak się opalę... ;)

Epizod 16/52

Taka sama... 

Proszę, proszę bardzo. Potrafię się zastosować. Potrafię wybrać sugerowaną tkaninę, nawet kolorystycznie zbieżną. Wykroju nie modyfikuję. Kroję jak trzeba, ułożenie na tkaninie i takie tam. I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o zastosowywanie się, bo opisu wykonania już nie czytam. Uruchamiam wyobraźnię i dokonuję wizualizacji: nanoszę poszczególne elementy wykroju na prezentowaną sukienkę i już wiem co i jak. Sukienka, 16 już, model 124, Burda 2/2016, powstaje ze szwu na szew. Tkanina: lacosta, kolor czarny i żółty (jak to prać, gdy czarny farbuje mimo płukania w occie!!!). Lacosta się nie strzępi, więc odpada obrębianie. Można użyć nożyczek w ząbki dla lepszego efektu wewnętrznego, ale...wiadomo...do środka nikt nie zagląda.  Oczywiście najlepiej idzie do pierwszej przymiarki. Po niej następuje zwątpienie. O żeszszszsz... trzeba było wybrać inną tkaninę, to znaczy: nie te kolory, i coś tu na górze nie leży, te ramiona, i tylny dekolt jakoś wychodzi na kark za bardzo. Na podkroje pach w ogóle nie zwróciłam uwagi. Jednak przede wszystkim nie te kolory. Trudno. Nie zawsze się udaje. Stwierdziłam, że zmieniam projekt, bo to nie to. Oddałam sukienkę Mamie. Założyłam, że Jej na pewno będzie pasować. I wiecie co? Dzwoni moja Mama i pyta czy dobrze zrobiłam wykrój i czy nie pominęłam jakiegoś  elementu!!! No nie!!! To ja oddaję Jej PRAWIE gotową sukienkę, tylko podwinąć, a Ona ...że źle zeszyłam!!!!???? Co to, to nie. Nastąpił etap powrotu do źródła. Mamie sukienka też nie leżała. Wiem, bo jakby było inaczej, wisiałaby teraz u niej w szafie, a nie u mnie. Sprawdziłam wykrój, wszystko skroiłam, wszystko zeszyłam, nic nie pominęłam. Po dłuższym mierzeniu doszłam do wniosku, że górną część tyłu, czarną, należy wszyć niżej, a dekolt części żółtej tylnej powiększyć. Powiększyć też linie boczne dekoltu z przodu. Linia ramion do korekty: zmniejszenie o centymetr. Trzeba pogłębić zaszewki tylne (wszystkie te zmiany ze względu na indywidualne uwarunkowania anatomiczne). A pod pachami???? Ja rozumiem,że sukienka letnia i przewiewy wskazane, ale nie każda z nas stoi w pracy na baczność! Pod pachami, po zszyciu, pojawia się przestrzeń ukazująca dół pachowy wraz z marką biustonosza i dolnym kątem łopatki. I już wiem, o co chodziło mojej Mamie, gdy pytała, czy wszystkie elementy zeszyłam. Ewidentnie z tyłu czegoś brakło, a konkretnie zabrakło kawałka podkroju tylnej pachy. No to dosztukowałam brakujący element, bo jednak nie lubię aż takich przewiewów. 

Mama mówi, że teraz może sukienkę przygarnąć... ;)  

Epizod 10/52

Dziesiątka na czas.

No proszę, dziesiąta sukienka. Jak ten czas leci! Czas na szycie, który jest coraz cenniejszy. Czas, który dziwnie się kurczy, chociaż doba ma nadal 24 godziny. Gdyby nie przemożna potrzeba snu...jeszcze tyle można byłoby zrobić. Ech... jakiś przedłużacz czasu, albo super organizator i osobisty poganiacz, który będzie krzyczał: do roboty, do roboty i wymachiwał nahajką.  W związku z tym czasem na szycie, dobrze jest mieć w szafie dzianinę punto. Najlepiej w jakiś wzór. Dobrze jest mieć gotowy wykrój, na przykład model 128 z Burdy 11/2013. Dobrze jest mieć pomysł, który łączyłby i materiał i model. Dobrze jest, gdy nic nie trzeba zmieniać. Dobrze się wtedy szyje. Moja "dziesiąteczka" bardzo prosiła się o uszycie. Materiał czekał wyjątkowo krótko, jak na leżakującą tkaninę.  Był to piękny kupon dzianiny punto w niebieski wzór. Ponieważ zakładałam uszycie sukienki na teraz, dokupiłam  czarnego punto na rękawy. Model - trzy elementy: przód, tył i rękaw, z wykroju dla " blondyneczek niedużych".  Poziom trudności 3 z zamkniętymi oczyma. Na etapie krojenia dodałam 4 cm na wysokości talii, by nie tylko " blondyneczki nieduże" dobrze wyglądały w tym modelu. Pierwsza przymiarka odkryła, że dzianina, jak papier, wiele zniesie, ale moje mięśnie nie do końca. Bo kto wytrzymałby z ramionami wyciągniętymi przed siebie, by na połączeniu rękawa z tyłem nie robił się garb? Jakiś jogin pewnie... No i trochę za szeroka pod pachami była. Odprułam rękawy. Zwęziłam od pachy do talii. Wszyłam rękawy, z tyłu korygując garb, zmniejszyłam łuk rękawa. Z przodu tenże rękaw wszyłam głębiej.  Niebieskie wypustki powstały z paska, który był tylko z jednej strony kuponu.  Sukienka, pewnie dzięki wzorowi, prezentuje się bardzo fajnie i jak to z punto bywa, jest bardzo wygodna. A za kilka dni odbędzie się porównywarka i zobaczymy, czy "Mama ma zawsze rację". Zapraszam ponownie :)

Epizod 7/52

Niedziela w kolorze orange.

 Jak na osobę, która za czarnym nie przepada i lepiej jej  w kolorze, to sporo szarego  naszyłam. A teraz pora na kolor i pora na pozbycie się dresików bez wyrazu, i pora na przygotowania do wiosny, i pora na obudzenie w sobie pokładów energii, i pora pozbyć się "nie-chce-mi-się". Zacznę jednak od koloru, koloru zalegającego, koloru nadającego charakter tkaninie zwanej punto. Z materiału, który w swym zaleganiu niejeden raz zmienił swoje przeznaczenie, i z wykroju na bardzo elegancką kreację, powstała sukienka codzienna. Sukienka w kolorze pomarańczowym.

Wykrój pochodzi z Burdy 10/2012, model 128. Jakieś zmiany? A owszem, wszak zamiast proponowanej organdyny użyłam dzianiny. Zmiany były nieuniknione. Zwęziłam plecy, jak zwykle za szerokie były. Już na etapie krojenia zmieniłam podkrój rękawów, by wszyć je wyżej. Zwiększyłam podkrój dekoltu przodu i tyłu.  Oczywiście zmiany spowodowane były nie tylko doborem tkaniny, ale i jej ilością. Stąd i krótki rękaw i długość spódnicy - 58 cm. Do tego ta moja maszyna, no obraziła się, czy coś...? Znowu się zbuntowała i musiałam się przesiąść na cięższy kaliber, Finesse ( nie daj Boże, jakby tak na nogę się zsunęła, no po nodze ).  Takie pomarańczowe punto bardzo przyjemnie się szyje i nie trzeba obrzucać, ale jak ktoś chce...