Ech, szycie...

Myślałam, że już nie potrafię…, że zapomniałam…, że wypadłam z obiegu… Że teraz to tylko planowanie, wertowanie, gdybanie, długie rozmyślania z kawą w ręku. Potem realizacja pierwszego etapu i znowu czekanie. Czekanie i odkładanie na potem, na kiedyś, na może…

Ale nie, ale nie! Z naturą nie wygrasz! Co się wdrukowało w geny u zarania pasji, to zostaje już na zawsze. Może czasem przysłoni ją jakiś cień mgły, może czasem oddali nas od niej podmuch rzeczywistości. Jednak, koniec końców, natura szyciowa i tak znajdzie drogę, by wydobyć się na światło dzienne, by na nowo rozbudzić zawziętość szyciową… I już krew w żyłach zaczyna szybciej krążyć, budzi się całe ciało, w koniuszkach palców czuć mrowienie. Dłonie mkną do nożyczek, jak namagnesowane. Już tkanina zdekatyzowana, rozłożona na stole, koperty z wykrojami opadają na podłogę, jak jesienne liście, w podmuchu nagłych poszukiwań tego właściwego modelu, który przecież gdzieś jest…

Skąd to się bierze? Wszystko jest w głowie. A w głowie mieści się znacznie więcej ubrań niż w szafie… A skoro nie ma w szafie, to znaczy, że trzeba uszyć. I to uszyć natychmiast, bo… nie ma w czym iść na zebranie…. ;)

I tak oto, jak w czasach, gdy szyłam tylko dla siebie, powstała sukienka kopertowa z kwiecistej wiskozy. Sukienka, która na nowo dała mi radość szycia i rozbudziła zawziętość szyciową. “Nie mam w czym iść” stało się zalążkiem działania. Wykrój był, materiał był, a czasu było tak mało, jak tylko czasu może być mało. I wtedy okazało się, że 2 metry materiału na sukienkę w rozmiarze 42, kopertową i z falbaną, może być niewystarczające… Co się nakombinowałam! Odbyłam prawdziwą akrobatykę szyciową, był pilates i akupunktura szpilkami, medytacje i wspomagacze w postaci ciastka i kawy. A i tak brakło przysłowiowych 10 cm na pasek.

Skorzystałam z modelu z “Kocham Szycie” 7/2019 i może nie byłoby tej całej kombinacji, gdybym… Gdybym na skutek nagłych objawień nie zobaczyła w myślach tejże sukienki z długim rękawem, albo prawie długim, bo jesień nadchodzi. Do tego przedłużyłam falbany i na pasek zostały liche skrawki, takie co to może dla Barbi na sukienkę by wystarczyły. Zawzięłam się i jednak wycięłam pasek i to w takiej długości, jak magazyn sugerował. Co prawda nie razy 2 każdą część, a razy dwa w sumie ( a każda część została zszyta z 4 mniejszych…) i brakującą część docięłam z czarnego rypsu. Dzięki temu wiązanie w zalewie łączkowego deseniu stało się widoczne.

Przyznaję całkiem uczciwie, że to jest MOJA SUKIENKA na sezon jesienny i będę ją nosiła, kiedy tylko się da. Model jest bardzo udany, a skoro tak na szczerość mnie wzięło, to dodam, że nie szyłam go pierwszy raz… Na pierwszym modelu, który szyłam również dla siebie, sprawdziło się porzekadło, że człowiek uczy się całe życie i niestety wciąż na własnych błędach. Jednak dzięki temu doświadczeniu wzbogaciłam się w wiedzę o technice szycia dekoltów kopertowych i teraz, teraz już mnie nie zaskakują, o czym wkrótce…

Podsumowując: radość szycia ciągle jest we mnie :)

PS.: A fason sukienki zagubił się w deseniu ;)

Pozdrawiam

Jola

Kopertowa sukienka na jesień.

Są takie modele, które nie wychodzą z mody i takie modele, które na długo zapadają w pamięć. I takie modele, które są niemal objawieniem i domagają się natychmiastowej realizacji. Tak właśnie było w przypadku tego projektu.

Sukienka kopertowa w paski objawiła mi się w trakcie oglądania jednego z wielu talent show. Od razu wiedziałam z czego powstanie: scuba drukowana w paski, a paski w kolorach i o różnych szerokościach. Nad modelem zastanawiałam się chwilkę… Ottobre czy Burda, Burda czy Ottobre… I wtedy pojawiło się “Kocham Szycie”, nowy magazyn dla szyjących, z wykrojami, opisami, inspiracjami. W nim odnalazłam, idealnie pasującą do moich objawionych pasków, kopertową sukienkę. Model 108 odrysowałam bez problemów z arkusza wykrojów, który jest bardzo czytelny. Opisu technicznego nie przeczytałam, zgodnie ze zwyczajem. Kroiłam model w rozmiarze 42 i poza zmianą szerokości i długości rękawa nie wprowadziłam żadnych zmian.

W modelu tym kopertowa jest tylko góra sukienki, dół natomiast jest rozkloszowany. Było trochę zabawy z dopasowaniem pasków tak, by linia dzieląca część pomarańczową od zielonej wypadała na środku przodu. Ale co się nie da, co się nie da, jak się da i voila! Zszywanie,jak zwykle, przebiegło bez problemów, bo spasowanie pasków w talii nie było trudne. Problemy stworzyłam sobie sama: pierwsza przymiarka i … coś ta zaszewka piersiowa za nisko mi się wydawała… Jak sobie poprawiłam, to znowu wyszła ciut za wysoko… Jak chciałam ją ponownie skorygować, to się okazało, że zostają ślady po szwie na wzorze… i zostało jak jest… Się naciągnie… Do sukienki doszyłam pasek zapinany na dwie zatrzaski. Zaszyłam też odcinek łączenia się kopertowego przodu, gdyż koperta robiła się zbyt otwarta…

Poza tym wzór, układ pasków, no sama jestem zachwycona, że tak wyszło. Do tego jesienne kolory idealnie wpisują się w panującą aurę.

Pozdrawiam.

Jola

Epizod 39/52

   Jaki miałam wczoraj fajny dzień! Już o 8-ej zostałam prawie sama w domu. Prawie, bo Starszy, nie chciał być kibicem, wolał podłączyć się do kompa, a w tym przypadku, to jakby go nie było. Mogę śmiało powiedzieć, że wczoraj zrobiłam sobie ten kobiecy strajk, co to ma być jutro. Nic nie robiłam, nic, tylko szyłam. C u d o w n i e!!! Na pierwszy rzut poszła sukienka kopertowa. O to, to, to. To był pomysł sprzed lat. Nawet wykrój miałam sprzed lat, maksymalnie 10, bo Burda z 2006/9. Zapowiadało się idealnie. Kawa, muzyczka, klapki na oczach... Materiał, barbi, w ilości 2,5 metra, chociaż Burda podaje 2,15 dla rozmiaru 40. Ale, ale, jak to w moim przypadku bywa, coś nie doczytałam..., coś nie sprawdziłam... Przecież od tylu lat z Burdy szyję.. I zgubiła mnie rutyna, chociaż na początku nic na to nie wskazywało.  Więc dalej było pięknie: prawie sama, kawa, muzyczka, maszyna... Oczywiście postanowiłam wprowadzić swoje innowacje do modelu 115. Dół przodu zamieniłam na asymetryczne półkoło. Pozszywałam górę, doszyłam dół. Przymierzyłam. Hymm... Chciałam uszyć sukienkę raczej na jesień, raczej taką, pod którą nie będę nic zakładać, raczej nie dla matki karmiącej w miejscach publicznych. Cóż... Dekolt, dekolt okazał się zbyt dosłowny i jeszcze rozchodził się na boki. Może, może gdybym wybierała się na galę, to sukienka idealna, z duuużą ekspozycją. I tak ramiona mi się dziwnie układały, że postanowiłam je trochę podnieść. I talia wydała mi się za nisko.  Więc tak, poprułam CAŁOŚĆ! Podniosłam ramiona, zwiększyłam podkrój pach. Linię talii przesunęłam o dwa centymetry. Przymiarka. Dekolt bez zmian, no za duży. Od czego ma się tą słynną kreatywność. Żarówka rozbłysła mi nad głową, jak u Edisona (a on też samouk). Odszycie podkroju dekoltu zamieniłam na plisę dekoltu, docinając jeszcze dwa takie same elementy. Aha, aha, ponieważ w Burdzie dla tego modelu przewidziano rozmiary tylko do 40, a ja ,wiadomo, strrraszny plus size 42 ;), model odpowiednio powiększyłam na etapie krojenia. No tylko po to, jak widać, żeby przy dekolcie go trochę przyciąć... Zawsze jednak lepiej mieć z czego przycinać. Tak, dekolt przycięłam, aby doszyć plisę (szer gotowa 4,5 cm), tak, aby nie wchodziła mi na kark, czego nie znoszę. Plisy nie podkleiłam żadną flizeliną. Doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jak jej współpraca z pozostałą częścią przodu przebiegać będzie w sposób zgodny z właściwościami tkaniny. I od razu było wyjściowo, tzn. można się było pokazać, bez zbędnych obnażeń. Przyszła pora na rękawy i tu właśnie zgubiła mnie rutyna. Wiecie, jak robicie wykrój z Burdy, to trzeba pamiętać o tych wszystkich kreseczkach i znacznikach. O nie, nie pominęłam żadnego. Tylko nie zwróciłam uwagi, że linia ramion jest przesunięta trochę na tył! A okazało się to przy wszyciu rękawów. W życiu moim krawieckim nigdy tak rękawa sobie nie wszyłam! Pomyślałam sobie, pierwszy raz go wszywając, że skoro tak, to znacznik główki rękawa, musi pokrywać się ze znacznikiem linii ramienia. Co się nakombinowałam, żeby dobrze wyszło... a wyszło beznadziejnie! Drugie wszywanie: znacznik główki rękawa dostosowałam do szwu, który miał opadać ku tyłowi, a który to zawczasu sobie poprawiłam(!!!!). Parafrazując cytat: nie musi być perfekcyjnie, żeby było dobrze. Odetchnęłam z ulgą, bo już rozpatrywałam opcję udania się do sklepu i dokupienia materiału na nową górę. Potem doszyłam dół. Wyrównałam, podwinęłam i zrobiłam wiązanie w stylu szarfy. I co Wy na to?  Mnie się podoba. Jutro za to będę musiała odbyć strajk włoski i nadrobić to, co sobie w sobotę odpuściłam...