Płaszcz niosący nadzieję.

Halo? Haaaaalooooo…

Jest tu kto? Jakaś szyjąca dusza?

To ja… Stoję na progu mojego blogowego pokoju, jak wiele razy wcześniej. Uchylam drzwi, wejść…, nie wejść…? Na pólkach równiutko stoją posty, na ścianach, podświetlone jak plakaty w kinowych witrynach, pysznią się co lepsze zdjęcia. Kursorem przesuwam walające się po podłodze rozpoczęte projekty, zapisane strony, pojedyncze zdania, zdjęcia do obróbki…

Tyle mnie tu nie było… Tyle rzeczy zostało uszytych…

Z dużą dozą niepewności dotykam klawiatury. Arkusz “nowy post” przeraża swoją bielą… Pierwsze słowa są niemal jak popiół z paleniska wysypany na nieskazitelną połać śniegu.

Jednak czuję, że ten blog był fajną częścią mojego życia. Właściwie od niego wiele się zaczęło i zmian i znajomości, które przerodziły się w przyjaźń.

Zatem: witam ponownie!

Wchodzę w to blogowanie z nadzieją, to znaczy z płaszczem w kolorze nadziei, w kolorze zielonym. Czy każdy odcień zieleni jest kolorem nadziei? Zakładając, że tak, szmaragdowa zieleń jest bardzo dobrym nośnikiem nadziei.

Uszyłam ten płaszcz prawie rok temu. W przypływie nagłej potrzeby i niespodziewanie odkrytych pokładów “międzyczasu”, powstał wykrój, a zaraz po nim pojawiły się poszczególne elementy modelu, które niemal natychmiast zostały podklejone i pozszywane.. Proces ten dotyczył zarówno elementów z tkaniny wierzchniej, jak i podszewki.

Nie wzbogaciłam płaszcza w dodatkową warstwę ocieplającą, gdyż wyszłam z założenia, że model jest dosyć obszerny i spokojnie można pod niego założyć dodatkową, cieplejszą warstwę odzieży. A model, model pochodzi z magazynu “Kocham Szycie” 9/2019 i jest z gatunku “łatwiej się nie da”, chociaż zapewne można (można np. nie doszyć podszewki, bardzo modne obecnie…;) ). Podkleiłam flizeliną całe przody i odszycia przodów, obie warstwy kołnierza i górną część tyłu, taśmą flizelinową wzmocniłam szwy. Chyba najtrudniejszym elementem tego modelu jest wszycie kieszeni wpuszczanych, ale co się nie naprujesz, to się nie nauczysz ;) Potem zostaje już tylko podszewka i jej ustabilizowanie. Polecam ustabilizować ją w większej ilości miejsc, gdyż ze względu na obszerność elementów, może ona żyć własnym życiem w stosunku do warstwy wierzchniej. Na koniec pasek - łatwizna ;)

Materiał płaszczowy Boucle, zanim trafił w lukę “międzyczasu”, odleżał swoje. Inaczej chyba szycie się nie liczy ;) Zakupiłam go w miekkie.com, które ma wiele świetnej jakości tkanin, ale tego niestety w tej chwili nie… Tkanina jest mięsista, ale miękko się układa (jakże mogłaby inaczej ;) ).

I można powiedzieć tadaaaammmm, gotowe. Chodziłam w nim na przełomie zimy i wiosny, nie zmarzłam. Zdjęcia robiłam na wiosnę, publikuję końcem jesieni. W te najbardziej ponure grudniowe dni, gdy jeszcze jesień, a zima już pracuje nad swoim PR-em, posypując śniegiem jak cukrem pudrem.

W związku z tym, że płaszcz jest zielony i na zdjęciach dodatkowo wzmocniony wiosennym akcentem w postaci żółtych tulipanów, o tej porze roku daje wyraźny znak nadziei, że będzie dobrze, że wiosna przed nami, a po drodze wiele miłych dni…

Dbajcie o siebie.

Jola






Epizod 17/52

Prosta historia. 

Sprawa przedstawia się następująco: zamarzył mi się kołnierzyk. Kołnierzyk motylek. Podpatrzyłam w jednej takiej gazecie, która przedstawia wiodące trendy (doprawdy propozycje są powalające - powalają głównie ceny). Taki kołnierzyk, samoistny byt, nadaje charrrakteru każdej kreacji. No więc sukienka. Najlepiej czarna. Najlepiej mała czarna. Materiał się znalazł. Leżał na półce opisanej: "co to ja z tego nie uszyję!". Oczywiście było go za mało: 1,30 m!!! 130 cm materiału mięsistego, lejącego, z lekką nutą włókien naciągliwych, o jakże wdzięcznej nazwie "andżelika". W związku z materialnymi ograniczeniami, połączyłam dwa wykroje: góra - model 101, Burda 2/2014, dół, bez kieszeni - model 102, Burda ta sama. Na żaden z wyżej wymienionych modeli 130 cm materiału nie starczyłoby, ale od czego jest zakrojone na szeroką skalę kombinatorstwo? Połączone modele ułożyły się w jedną całość. I wiecie co? Powstał model idealny. Serio, serio. Wykroiłam, zeszyłam i.... i.... i nie musiałam nic poprawiać!!! Hurra!!! Było idealnie, perfekcyjnie i w ogóle super. Nawet pomiędzy górną częścią pleców a wystającą dolną częścią nie utworzyła się "bołda" (tzn. materiał się nie zmarszczył, co zwykle prowadzi u mnie do powstawania dodatkowych zaszewek). Oczywiście "andżelika" nie dzianina, a więc nie naciągnie się. Dlatego też sukienka zalicza się do odzieży "korekcyjno-ortopedycznej". Już tłumaczę: zakładając sukienkę z takiej tkaniny należy odpowiednio ułożyć sylwetkę: plecy prosto, podbródek do przodu, brzuch wciągnięty (do kręgosłupa, wzmacniamy mięśnie i pleców i brzucha), pośladki spięte.... i tak do 67 roku życia. Aaaa i nie zapomnieć o obcasie. But na obcasie musi być! No i kołnierzyk motylek, który zakończył jakże prostą historię małej czarnej. Z kołnierzykiem nie było tak łatwo, bo primo: nie miałam gotowego wykroju (więc znowu kombinatorstwo), secundo: zszywanie okazało się karkołomnym wyczynem (te wszystkie zakręty), tertio: po uszyciu nadawał się tylko do prania. I zeszło mi na nim dłużej niż nad sukienką... (chyba to opiszę w osobnym poście). Ale po połączeniu wszystkiego i napięciu odpowiednich mięśni, jest całkiem, całkiem.