Epizod 47/52

Mam nową teorię. Teorie zasłyszaną, co prawda, ale postanowiłam ją zaakceptować i się jej trzymać. Teoria dotyczy wagi. Nie, nie tego podstępnego urządzenia, które za nic ma wzory z Sevres i nieustannie narzuca swoje wyniki. Otóż skupmy się na składzie chemicznym przeciętnego kobiecego organizmu (facetów nie bierzemy pod uwagę, mam wrażenie, że mimo tego, iż przyjęli człekokształtne sylwetki, to pochodzą z planety znacznie bardziej oddalonej od Słońca, niż Mars...)  Otóż, przeciętny kobiecy organizm składa się w 80% z wody. I cóż nam, kobietom, daje taka informacja? Moje Drogie, w związku z tym jesteśmy w permanentnej niedowadze!!! 80% wody!!! To zostaje tylko 20% kochanego ciałka! Cóż to jest! W związku z tym zarzucamy diety i zajmujemy się sztuką, sztuką krawiecką na przykład. Drapowanie tkanin, modelowanie za pomocą zaszewek i zakładek, przycinanie, wydłużanie - niemal rzeźbienie. A wszystko da się zastosować w jednym modelu sukienki. Taka na przykład cudna sukienka w rozmiarze 44. Od dawna twierdzę, że modele plus są bardziej efektowne. Można sobie taki model "plus size" zaaplikować i za pomocą sztuki krawieckiej dopasować do swoich potrzeb. Tak... 8 zaszewek, 6 zakładek, zamek, odcinana w pasie, rękawki ... a wszystko musi się zgrać. I tkanina:  grafit z brokatem i niewielkim dodatkiem  elastanu. Pomysł sprzed roku, wykrój sprzed 4 lat, krojenie nastąpiło 2 miesiące temu, a skleroza postępuje. W ciągu dwóch miesięcy zapomniałam, ze przy krojeniu pomniejszyłam sobie już wykrój. I co? I przy zszywaniu elementy potraktowałam jak rozmiar 44, czyli zszyłam z większym zapasem. I co? No i musiałam pruć, bo miejscami moja rzeźba mnie nie puściła! Dorodny tył, też przyczynił się do kilku korekt. Generalnie profilowanie na zaszewkach. Wpadłam jeszcze na pomysł, że wszyję sobie zamek metalowy srebrny, jakby srebrzenia było za mało. A na końcu, na końcu było podwijanie taśmą termiczną. Elegancko sobie przyprasowałam, poczekałam aż ostygnie. Zdecydowanie wzięłam za koniec, by papier oderwać, a tu ziuuuuuu, cały papier sam odpadł! No nie, bez kleju ta taśma, czy co? Okazało się, że chciałam sobie podkleić dół sukienki taśmą, którą wcześniej użyłam do spódnicy, a papierek musiałam po prostu wrzucić odruchowo do pudełka. Nastąpiło "grande finale", czyli koniec - przymiarka. Nie koniec - gryzie! No żeszszszsz, ale jak gryzie! Zawzięcie i na każdym szwie te wredne srebrne niteczki podrażniają receptory czucia. O nie, nie ze mną te numery. Nie będę drugą na świecie osobą, którą zjadł materiał. Uszyłam sobie halkę i to jaką! Czarną i wielozadaniową. Jestem z niej tak samo zadowolona, jak ze sukienki, a nie wiem, czy nie bardziej. Planuję o niej zrobić osobny wpis, tylko szukam plenerów, takich bardziej buduarowych...  A sukienka, sukienka moja ulubiona. Te zaszewki na dole są rewelacyjne. Z zaszewkami u dekoltu nie bardzo wiedziałam co zrobić: zaszyć, zaprasować? Puściłam je luzem. Rękawki mogłyby trochę lepiej leżeć, gdybym ich tak bardzo nie przycięła, ale poprawię się, tzw. następnym razem. Tak, no to sukienkę na firmowe przyjęcie wigilijne mam ;)  A ciasteczka na pewno też w znacznej mierze składają się z wody...

 

 

 

Epizod 46/52

Super księżyc nie dał pospać w tym tygodniu? Nie mogę powiedzieć, żeby były to godziny zmarnowane, o nie. Nie narzekałam ani na materac, ani poduszki nie miały konsystencji kamieni, ani kołderka nie była za małą, ani chrapanie nie przeszkadzało. Jak już stwierdziłam, że nie zasnę, to oddałam się rozmyślaniom krawieckim (a świeć sobie ile chcesz!). Ile ja się naszyłam tamtej nocy! Bluzki, spódnice, spódnice z haftem, spodnie przeróżne, kurtki, płaszcze - w tym jeden w stylu rosyjskim z haftem, sukienki, bluzy... Echhh, to była noc. Za to rano, rano złożyłam zamówienie na katapultę łóżkową, zsynchronizowaną z budzikiem. Z nocnych przemyśleń, pozostało mi niejasne przeczucie, że powinnam odwiedzić sklep z materiałami, zaraz po ósmej. Po owsiance trochę mi się przejaśniło i mgliste wspomnienie zaczęło się krystalizować. Ewidentnie powinnam była iść na zakupy materiałowe. I poszłam. Potrzebowałam 2,30 dzianiny żakardowej w kolorze "księżyc w nowiu". I była i kupiłam i... potem, to już wiadomo. Wyprałam, wysuszyłam, wycięłam, zeszyłam, przymierzyłam... Tak w telegraficznym skrócie. Wdając się w szczegóły, bezsenność przyniosła pomysł na sukienkę z dzianinowego żakardu w kwiaty (chyba róże) na złotawym tle. I tłoczenia i delikatne złotawe tło komponują się bardzo pięknie, czego niestety zdjęcia nie oddają. Sukienka powstała z połączenia dwóch wykrojów: góra to model 104, Burda 10/2016, dół model 124, Burda 3/2007 (czyli dół od sukni ślubnej). Żeby szycie nie szło mi za szybko, w szew boczny wpuściłam sobie kieszenie. I powiem Wam, że takie kieszenie, to niezły patent, jak nie wiadomo, co z rękami zrobić. Dekolt wykończyłam odszyciem, podklejonym flizeliną, żeby było tak elegancko. Dół sukienki podwinęłam przeszywając maszyną, jednak teraz uważam, że mogłam podkleić. Dzianina, jak swoim wyglądem zachwyca, tak charakter ma trochę przewrotny, a raczej skłonny do zawijania się do środka. Muszę ją skłonić do zmiany, najlepiej jakąś taśmą termiczną. 

  

 

Epizod 45/52

     Gdybym prowadziła vloga, to dzisiejszy materiał zawierałby sporo "wypikań". W ogóle, jeśliby oceniać 45 sukienkę po ilości "piii", to wyszłoby, że uszyta jest z pikówki, a nie z dzianiny. No, piiiiii, ciągle mi ktoś przeszkadzał. Najpierw mi przeszkadzali przy krojeniu. Rozłożyłam materiał, wyrównałam kratki, bo wiadomo, z kratkami zawsze jakiś cyrk jest. Wyjęłam wykrój, rozplanowałam go na dzianinie i  telefon! Mama dzwoni, że brokuły do wzięcia. Ok. Biorę nożyczki w rękę, telefon!!! Czy przywiozę Młodszego do kolegi, bo kolega się nudzi? Najlepiej od razu? Przywiozę. Komenda: zbieraj się! Po 5 min wychodzimy. Mobilizacja lepsza niż w tych nowych jednostkach. Wracam. Jednego mniej w bazie, jakby większy spokój. Biorę nożyczki...., telefon!!! Mama dzwoni, że jutro na cały dzień się zamelduje... No żeszszszsz, przecież ja tu mam "szycie bez Matki"!  Dałam sobie spokój z szyciem. 

  Następny dzień, wykorzystuję czas "szycia bez Matki". Kratka skrojona, elementy z ekoskóry też. Pomyślałam: dzianina na coverek, będzie szybciej. Tralalala wszystko zszywa się niemal samo, krateczki pasują, ekoskóra nie stawia oporu, z resztą jakaś taka bardziej dzianinowa. Przymiareczka i piiii, trzeba zwężać od góry do dołu. Odprułam rękawy. He he he, takie prucie wyzwala wiele "piiii", bo rękawy przyszyte tym super coverlokowym ściegiem do dzianin, he he he. Potem wszystko pozwężałam, znowu uważając, żeby kratki się nie rozlazły. I już sięgałam po rękaw lewy, a tu domofon iiii po szyciu. Potem nastąpiły momenty krawiecko - humorystyczne, bo jednak okazało się, że szycie było z Matką, a nawet trzema, jakby się kto statystykami zajmował. W międzyczasie był obiad, kawka, ciasteczko, przegląd szafy (aleś naszyła!!!!), kawa, zapowiedzi: już nie jemy więcej dzisiaj!, czekolada (bo to nie słodycz), wertowanie Burd, próby wysłania M. na mecz, ale żadnego nie było (ostatecznie poszedł się położyć i zabrał słuchawki...)... Sukienki nie dokończyłam.  Skończyłam następnego dnia. Jak już miałam pozwężane, to doszyłam rękawy. Zrobiłam odszycie z punto, ale nie podklejałam flizeliną. Przy doszywaniu bardziej naciągnęłam, a potem jeszcze przestębnowałam po wierzchu. Bardziej obawiałam się rękawów, że nie będą współpracować z dzianiną, ale nie wyszło tak źle, nawet powiedziałabym, że dobrze wyszło. Z ekoskóry zrobiłam też falbanę do dołu. Dzianina natomiast jest bardzo milutka i cieplutka i trochę już trąci świąteczną atmosferą.  Aaaa, oczywiście wykrój na sukienkę był pierwotnie bluzką z Burdy 11/2013, model 122, który został odpowiednio wydłużony. 

Epizod 44/52

    Jak nie dostać martwicy szarych komórek? Zafundować sobie dzieci. Macierzyństwo co prawda, szczególnie na wczesnych etapach, bardzo wyjaławia mózg. Poza, oczywiście, sferą medyczną, doktorat z pediatrii robi każda matka, szczególnie przy pierwszym dziecku. Potem przez jakiś czas obchodzi nas tylko jadło - nie jadło, piło - nie piło i kolor ulubionego kocyka. I nagle, jak grom z jasnego nieba, spada na nas historia Polski, wiek XVIII/ XIX. I nagle budzą się komórki nie używane od dwudziestu lat. I Alzheimer już nie grozi. Przejście z dzieckiem przez podstawę programową szkoły podstawowej oraz problemy wieku dojrzewania, powinno być nagradzane Noblem lub specjalną nagrodą od Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Po pobudzeniu szarych komórek, przy ambiwalentnym współudziale Nieletnich i zderzeniu się z radykalnymi poglądami wcześniej wymienionych, nie pozostaje nic innego, jak urządzenie sobie domówki. Chociaż może demolka byłaby lepsza... Domówka w tym wypadku polega na wytłumaczeniu sobie, że się nie da zrobić wszystkiego. Polega na zrobieniu sobie dużej kawy w dużym kubku lub małej kawy w dużym kubku, jak kto lubi. Można spojrzeć przez okno i ucieszyć się, że pada. Deszcz w końcu jest potrzebny..., chodniki umyje. Można się ucieszyć, że nie trzeba wychodzić z domu w taką pogodę. No nie da się, po prostu, i po kanaryjsku przejść nad problemem do szycia. Wszak szycie ratuje życie. Wybrać sobie prosty model sukienki z dzianiny. Taki, żeby jego szycie nie zajęło więcej niż dwie godziny i żeby efekt jego nas ucieszył. Sukienkę można uszyć z kieszeniami, żeby w chwilach "normalnie ręce opadają", ręce nie opadały bezwiednie wzdłuż ciała, a chowały się w nich. Taką sukienkę, żeby w niej wygodnie było i gotować zupę dyniową  i książkę poczytać i sjestę odbyć. Taką sukienkę w kolorze i żeby kolor był energiczny. I może mieć jakieś coś koło dekoltu, jakiś golf lub inny dusik, żeby zapewniał przytulność. Na taką domówkę najlepiej mieć Ottobre 5/2016, a także przyjąć pozytywny wyraz twarzy ( z serii "nic mnie nie rusza") i przetestować asertywność w praktyce. Polecam :)

Epizod 43/52

       "W szyciu bez metki najgorsze jest to, że nie wiadomo, gdzie przód, gdzie tył". Tak oto podsumował mnie Młodszy, zakładając nowe gatki do spania. Hmm, może faktycznie w przypadku gatków do spania stanowi to istotny problem. Problem do rozwiązania. Mogę, na przykład, naszyć na tył łatkę, kieszonkę lub zielony paseczek, i kwestia rozwiązana. W przypadku sukienek taki problem, gdzie przód, gdzie tył, jednak nie powinien mieć miejsca. Poza sukienkami, które mogą mieć tył na przodzie .  Poza takimi sukienkami reszta jest w miarę czytelna: zwykle głębszy dekolt i zaszewki, czy też pięknie profilujące cięcie francuskie, zaznaczają przód. Gdyby okazało się to niewystarczające, można front podkreślić wzorem. Co też uczyniłam, szyjąc sukienkę zwaną "szarą codziennością". Szara z racji koloru, a codzienna z tego względu, że odkąd ją uszyłam, noszę ją z dziką satysfakcją, jak i jej siostrzany model . Kolejny raz, tak jak sobie to obiecałam, sięgnęłam po model 128 z Burdy 11/2013 . Miałam kupon szarej dzianiny, do której przymierzałam się już wielokrotnie. Pomysłów było wiele, ale jak to bywa z kuponem materiału, zawsze na coś zabrakło materiału. Dokupić nie było szans, wzięłam resztkę i to resztkę bardzo artystycznie nadszarpniętą ostrzem nożyczek. Aż wreszcie nadszedł ten właściwy moment, pojawiła się ta właśnie wizja, ta chęć działania, szycia. Na rękawy i ściągacze wykorzystałam czarne punto. Całość machnęłam na moim kochanym coverku. Szycia było niewiele. Z ciekawostek "przyrodniczych": szwy podkleiłam paskami flizeliny, tej rozciągliwej (szew tyłu, szwy boczne i szwy ramion przodu, tyle wystarczy, nie trzeba tej procedury powtarzać na tyle), a i przedłużyłam formę o 4 cm w pasie (bo jest to model dla Kobietek niższych). I tak szalony szyciowy październik zakończyłam szarym wyciszeniem, niezbyt skomplikowanym. Bo też i nie zamierzam "na groby" szykować się bardziej niż na Dzień Kobiet ;) Pozdrawiam

Epizod 42/52

  Wygrałam plebiscyt na najgorszy pomysł ubiegłego tygodnia. Najgorszym pomysłem ubiegłego tygodnia było stanięcie na wadze. I to nie stanięcie przypadkowe, bo akurat myłam lustro i ta waga tak pod lustrem, i byłoby trochę wyżej... Nie, to była świadoma i nieprzymuszona decyzja. Okazała się najgorszą z ostatnio podjętych.  No więc, stanęłam na wadze i mało brakowało, a spadłabym z niej, dotkliwie się tłukąc i byłby to jedyny odnotowany spadek z wagi. Tak, doznałam szoku, a nawet migotania komór, nagłego skoku ciśnienia i bezdechu. Po przywróceniu podstawowych funkcji życiowych, w moim umyśle rozbłysło słowo: dieta. Od razu się wkurzyłam. Jeszcze nie podjęłam żadnych ograniczeń spożywczych, a już byłam wściekła. Zamiast depresji jesiennej, jednym krokiem, zafundowałam sobie jesienną agresję. Postanowiłam ją rozładować, oczywiście szyjąc (worka treningowego pod ręką nie miałam, ale kiedyś go sobie uszyję, nawet wiem z czego- ze starej kołdry!!!). Wybrałam materiał w lamparci deseń jako wyraz mojej agresji. 120 cm! 120 cm lamparciej pikówki szerokiej na 150 cm! Carramba! Agresja nie znika. Pomysł na sukienkę jest, materiału oczywiście za mało. Zaczynam szukać wykroju na górę (na dół zamierzam adaptować model spódnicy z MyImage). Wertuję raz, nic (a na pewno wykrój miałam), wertuję drugi raz, nic. Za trzecim razem sięgam po archiwalne segregatory, nic. Wracam do tych bardziej aktualnych, z myślą, że trudno, będę szukać Burdy i co... i wykrój sobie spoczywa w koszulce, jakby nigdy nic, w pierwszym z przeglądanych segregatorów. Agresja poziom 8, do tego problemy ze wzrokiem. Zaczynam kroić, a raczej improwizować nad materiałem, żeby wyszło. Udaje mi się skroić całą górę, przód, tył i rękawy, tył spódnicy i część wierzchnią przodu. Część spodnią przodu wycinam z czarnego punto, którego oczywiście nie mogłam zlokalizować. Agresja 9. Nooo i oczywiście z powodu stanięcia na wadze, kroję sobie sukienkę z większym zapasem materiału. Ma to zapewnić komfort przy szyciu. Niestety, powoduje utrzymanie wkurzenia na poziomie 9: musiałam zwężać! Boki, podnieść na ramionach, i dorobić zaszewki na tyle spódnicy, których nie było, a bez których (mimo elastyczności dzianiny) kiepsko układał się tył. I na tym etapie szycia, poziom agresji zaczął się obniżać: zbawienna moc zwężania. 

Teraz mogę śmiało powiedzieć, że uszyłam sukienkę w afekcie. Nie wiem, czy panterka jest mi do końca pisana, bo nigdy takiej nie nosiłam. Materiał jest świetny: dzianinowa pikówka, z dużą ilością poliestru i włókien elastycznych nie wybija się i nie wymaga podszewki. Jest dobrym wyborem na jesienno zimową cieplejszą sukienkę. Góra, model 122 z Burdy 11/2012, jest bardzo dobrą bazą, do której można dobierać doły według uznania. Mnie bardzo spodobała się zakładana spódnica z magazynu MyImage. Przełamanie jej czarnym puntem było trafną decyzją. A po obejrzeniu zdjęć "z sesji" stwierdziłam, że czarnych akcentów mogło być więcej. Panterka momentami, zależnie od ustawienia, za bardzo się zlewa. I, jak to często bywa, dopiero na zdjęciach zauważyłam, że materiał miał obszary jaśniejsze i ciemniejsze i oczywiście na mojej sukience wypadają one nie tam gdzie mogłyby być, co dało efekt piątego miesiąca ciąży... Hymmm...

W kwestii wagi, teraz staję na niej codziennie. Postanowiłam się więcej ruszać, bo siedzenie przy maszynie jednak ma swoje minusy. Po pierwszym dniu, tak bolały mnie uda, że nie mogłam usiąść, po drugim - nie mogłam rąk do góry podnieść, po trzecim - odnotowałam obecność mięśni głębokich brzucha. W czwarty dzień poszłam na basen i pływając, tak walnęłam stopą w te boje rozdzielające tory, że mam spuchnięty czwarty palec u nogi...