Epizod 15/52

 

Sukienka dwie i pół kropki...

stopień trudności, według Burdy. Otóż nieprawda. Jakie dwie i pół kropki!? Proszę nie zniechęcać początkujących! I w ogóle proszę nie zniechęcać, proszę zmienić opis wykonania (wielki szacun, dla tych, którzy korzystają z niego) i przywrócić drugi arkusz z wykrojami, bo niektórym szyjącym wzrok zaczyna szwankować, i jeszcze: w rubryce "inne zalecane tkaniny" zawsze, z a w s z e dopisywać jersey punto. 

Ale wracając do tego, że dwie i pół kropki dla sukienki model 104, Burda 5/2014, to zdecydowanie za dużo. Podaję uproszczenia: materiał sugerowany (matowo-błyszczący?!!!) jedwab zastępujemy jerseyem punto (kolor oraz deseń według uznania), szer. 120 cm, długość: 150 cm. Uwaga! Przeszukujemy Burdy z ostatnich 10 lat, bo gdzieś rzucił nam się w oczy wykrój na spódnicę, prawie z koła. A po co się bawić w jakieś Pi i matematykę, jak można skorzystać z gotowca. Znajduje się on w Burdzie 4/2007,model 104 i od dawna robi u mnie prawie za koło, raz ze skosu, raz normalnie. Jak dół mamy ogarnięty, kroimy górę. Kombinacje oczywiście mile widziane. Na szczęście i tył i przód są rozcinane, więcej możliwości ułożenia na tkaninie, pomiędzy dwoma półkołami. Zamiast gotowego odszycia, proponuję skroić cztery paski, jeśli punto jest mięsiste można kroić ze skosu, jeśli jest raczej wiotkie z szerokości tkaniny. Flizeliny nie użyłam (miałam mięsiste punto). Aha, proszę nie zniechęcać się przy doszywaniu rękawów, bo tam te szycia i linia ramienia przesunięta. Najpierw doszyć przednią część rękawa do przodu (żeby potem się nie dziwić, że coś się marszczy, jak to zrobiła taka jedna, co metek nie doszywa), tylną część rękawa do tyłu i dopiero wtedy zeszyć przód z tyłem. Będzie łatwiej. A i dekolt: w przymiarce wychodzi dosyć głęboki, jak lubicie, żeby Wam głęboko w oczy zaglądać, zostawić i wykończyć odszyciem. Jak wolicie tak skromniej, ale żeby jednak... to zaszyć wyżej 2 cm i wykończyć odszyciem i dołożyć kwiatki. Pasek można uszyć, można sobie darować i coś wyciągnąć z szuflady. Tak, co jeszcze....? Aha, kieszenie wpuszczone w szew boczny, żeby było gdzie ręce włożyć, jak zdjęcia będą robione. Do tego punta nie trzeba obrzucać, bo się nie strzępi. Zamka nie trzeba wszywać, bo punto się naciąga. Same zalety punta (to mięsiste się mniej mechaci). No to wychodzi jakiś jeden kropek.

Epizod 14/52.

 

Co zrobić, żeby ciągle czuć motyle w brzuchu? Trzeba mieć pasję, zainteresowania. One sprawiają, że na nowo odradza się potrzeba, by się zakochać. Sztuka, podróże, kulinaria, szeroko pojęty handmade, suszenie kwiatów, kolekcjonowanie zakrzywionych gwoździ... Wszystko, co sprawia, że my czujemy się szczęśliwi. Wtedy szczęśliwi są też ludzie wokół nas. Stare, ale prawdziwe. 

Już trochę przeszyłam. Setki metrów materiałów, kilometry nici. Wykorzystałam dziesiątki metrów kwadratowych półpergaminu, a ostatnio celofanu. Stępiłam nie jedne nożyczki i złamałam nie jedną igłę. Kilka razy coś mi nie wyszło. Wiele razy zdawało mi się, że wiem lepiej.  I dalej mi się chce. I ciągle przede mną kolejne "pierwsze razy" krawieckie. Kolejne zakochania, w tkaninie, w pomyśle, w tym, że ja mogę to uszyć. Gorąco polecam. 

Sukienka nr 14: materiał - lacosta (jakieś 120 cm), wykrój - Ottobe 5/2015 (już prezentowany , nie zwężony dołem i z krótkim rękawem, wynik ograniczenia materiałowego),  czas wykonania - ok. 2 godz. (bez przerwy na kawę, za to z pomysłem na postawienie barier dźwiękochłonnych - mamomamomamomamo potrafi być irytujące, zwłaszcza w fazie natchnienia szyciowego). 

 

 

Epizod 13/52.

 

Mamma mia!

... już myślałam, że to depresja, wiosenne osłabienie, jakaś niemoc, czy co? No bo jak tak? Święta najfajniejsze w roku, zielone, pachnące wiosną, dające nadzieję na lepsze, na nowe. Stoły zastawione smakołykami: jaja na 100 sposobów, babki w polewie wszelakiej, zielone muffiny, pasztety z jajkiem i bez, łzawiący chrzan, boczki na wydatne boczki... a mnie czegoś brak. Jakaś pustka wewnątrz... Obniżony nastrój i nic mi się nie chce. A już po świętach, lodówka pęka w szwach, wszystko przez "sałatkę wam dam". Może sobie nie pojadłam? Mózg nie dostał informacji, że żołądek przetworzył świąteczne pyszności, nie wytworzył endorfin? Wszystko wyjaśniło się w sobotę. Otóż, makaronu mi było brak. Zarzucona na okres świąt włoska dieta poskutkowała lekką depresją. Ale już po kłopocie. Był makaron w sosie pomidorowym, była sałata (-aż usłyszałam głos Babci: -Pożal się Boże, dziecko, czym Ty karmisz męża!?). I już lepiej, już świat wygląda piękniej, a na pewno nabrał lekkości :) 

Ten makaron i tę sałatę, to w takiej sukience, letniej na 100% przygotowałam. A materiał na tę sukienkę, (kelikrepa w drobne kwiatki), ba, cała sukienka skrojona, to leżakował jak wino, tak z 5 lat bez mała. To dopiero było uwalnianie tkaniny. Mam taki sklepik z tkaninami, w którym raz w roku, zawsze na wiosnę, kupuję jakąś tkaninę na lato. Zawsze z niej coś uszyję, prędzej, czy później... Jak widać, raczej później. Trochę drżałam, jak brałam się za zszywanie, bo po tylu latach, to mogło się trochę pozmieniać. Tym bardziej, że miałam skrojoną 40! Szalona musiałam być, albo mieć jakieś plany na jedzenie tylko sałaty. Na szczęście pozszywało się bez problemów. Zamek kryty wszyłam w bok. Trochę tylko szkoda, że wzór na sukience całkowicie kamufluje ciekawe cięcia w pasie. A i następnym razem bardziej rozkloszuję dół. 

Epizod 12/52.

Sukienka z ornatem...a nie, nie, nie... z trenem, no przecież, że z trenem! Burda 11/2013, model 129. Ornat, eee to znaczy tren, element bardzo ozdobny i nadający powabu kreacji. No ale wyobraźcie sobie, że mam ten or... tren na świątecznym spotkaniu rodzinnym. Rodzina charakteryzuje się znacznym poczuciem humoru z tendencją do tworzenia rzeczywistości ciekawszą (chowanie butów do rynny i kotletów do wiadra). No i ja z tym trenem. Zapisałabym się na stałe na kartach rodzinnych historii. Nie skorzystałam, a trzeba było raz, RAZ zastosować się do instrukcji Burdy od A do Z. Jedyny raz! Byłoby jeszcze śmieszniej. Ale nie! Ja wiem lepiej, przecież. Pewnie mam to po Babci i po Mamie. To wychodzi, że u mnie czynnik "ja wiem lepiej" osiągną stan kulminacyjny. Ponieważ wiem lepiej, postanowiłam sukienkę uszyć krótką. Na rękawy użyłam szyfonu, na korpus zaś krepy poliestrowej zielonej, która pięknie puszcza farbę (nawet zastanawiałam się, czy jajek nie namoczyć). Rękawy oraz karczek przodu i tyłu skroiłam ze skosu, ale... szyfon, nawet krojony ze skosu, nie jest aż tak elastyczny i marszczy na żywym organiźmie. Potem zajęłam się plisami przodu i tyłu. Podkleiłam je flizeliną dzianinową, pozszywałam, zaprasowałam zgodnie z literą prawideł krawieckich. Wyszło świetnie, sama siebie pochwaliłam. Zeszyłam z szyfonem. Zaczynałam coraz bardziej lubić szyfon.

Zajęłam się pozostałą częścią sukienki. Cztery zaszewki, banał. Oczywiście, wyszło kiepsko, za duży banał. Zaszewka piersiowa znalazła się podejrzanie nisko, a na plecach na wysokości talii pojawiła się poprzeczna zmarszczka. Korekta polegała na przeniesieniu zaszewki piersiowej wyżej i podciągnięciu tyłu do góry. Przez te "banalne" zabiegi musiałam zwiększyć podkrój pach. I przyszedł czas na rękawy. I nie wiem jaki irlandzki elf zaczarował ten zielony szyfon, ale za nic nie mogłam sobie poradzić. Bo oczywiście, wiem lepiej, i oczywiście chciałam się wykazać i ponownie zastosować szew francuski. O rany, składałam, spinałam szpilkami, przeszywałam i okazywało się, że nie tak, kochana, nie tak. Przestałam lubić szyfon. Prułam, spinałam, sprawdzałam i znowu okazywało się, że NIE TAK. Aż w końcu udało się, za piątym razem!!! A potem okazało się, że ten "banał" wymaga podszewki!!!! Wszyłam podszewkę. I zamek w bok. Kryty. I już wiedziałam po co ten or...tren z tyłu.

Gdyby nie podszewka, ornat byłby idealny. Zakryłby i przód i tył. Ale przód wyglądał całkiem, całkiem. Tył natomiast wymaga poszerzenia, albo or... eee no tego, trenu. Nie było już czasu a poprawki, ani materiału a tren. W grę wchodziło jeszcze drastyczne odchudzanie lub odsysanie tkanki tłuszczowej z pleców, ale wiecie.. odsysanie odkurzaczem...za mała moc. Aha i sukienkę podwinęłam ręcznie i prasowałam bez pary, bo krepa, zdaje się, nie lubi wilgoci. I po dniu w gronie rodziny wygląda tak:

  

Mama ma zawsze rację.

 

Nie ma lekko. Kto ma szyjącą Mamę, ten wie: Mama ma zawsze rację. Rękaw za nisko wszyty - odpruć, wszyć głębiej; dekolt z tyłu pogłębić - za bardzo na kark wychodzi; zaszewki dodać - bo brzydko marszczy się na plecach, no i podkreślą talię; odszycie poprawić, dociąć, zaprasować - bo wychodzi; flizelinę przyprasować, poczekać aż wystygnie - będzie się lepiej trzymała; porównać strony żakietu po wszyciu kołnierza i odszycia, czy są równe; podszewka do poprawy, bo ściąga tył/przód/rękaw. Mama ma zawsze rację. I wszystko, co umiem, umiem dzięki Mamie. A ile razy prułam, zgrzytając zębami, bo przecież ujdzie, kto się zorientuje...? Mama wie.

Oto przedstawiam Moją Mamę. Uszyłyśmy sukienki z tego samego materiału. Mama ponad pół roku temu, ja całkiem niedawno. Mama adaptowała na sukienkę wykrój na bluzkę. Ja skorzystałam z wykroju nr 128, z Burdy 11/2013. I oto efekty. 

Epizod 11/52.

 

Inny wymiar.

Od kilku dni kombinuję, jakby tu się przenieść w inny wymiar. Bo rozmiar dalej ten sam, normalne 42, chociaż dla niektórych to strrrraszne plus size. Inny wymiar ze słoneczną pogodą, lekką bryzą od morza, ciepłym piaskiem, dobrym jedzeniem.....ech...pomarzyć można. Rozmarzyłam się też nad takim oto magazynem z wykrojami: MY IMAGE , numer 11/2015, wygląda bardzo interesująco.

Wykroje: 16 propozycji, 3 do ściągnięcia ze strony magazynu. Rozmiary od 36 do 54.  Szczegółowy opis modeli, z foto instrukcją. Arkusz z wykrojami, jak w Burdzie, mało czytelne, przynajmniej dla mnie, ale wystarczy celofan lub pergamin i dobre oświetlenie. Modele, ktoś powie, że zachowawcze, ja powiem, że normalne, do noszenia na co dzień. Ale takie, które, dzięki ciekawemu doborowi tkanin, odróżniają nas od szablonowych ubrań z sieciówek. Skusiłam się na sukienkę, a jakże, z karczkiem, model M1559A/B.

Doszłam do wniosku, że wiosna w tym wymiarze może jednak nas nie rozpieszczać ciepłem, więc wybrałam tkaninę dzianinową pikowaną. I wyświetlił mi się wielki czerwony znak STOP!!!! Co z rozmiarem!? W Burdzie kroję 42, z zamkniętymi oczami, a tu? Porównałam tabele rozmiarów i, niespodzianka, tu mnie wyszczuplili na 40. Na wszelki wypadek wykrój zrobiłam na 42, w myśl zasady "lepiej grubego pocieniować, niż chudego poszerzyć". Skroiłam, rzuciłam na coverlocka, szast prast, sukienka prawie gotowa. Uwielbiam mojego coverka i dzianiny!!! Przymiarka przyniosła same miłe poprawki, czyli taliowanie. Żeby nie było tak jednostajnie dodałam fuksjowe lamówki wokół dekoltu i rękawów. I broszkę, żeby nie odstawać od wiodących trendów. Bardzo się polubiłam z tą sukienką i coś czuję, że jeszcze ten model wykorzystam.